Gospodarka USA siedzi na tykającej bombie. 'Wall Street nie dowierza’. Zderzenie ze ścianą?
Gdy Donald Trump, w różowej jak konfetti kampanii wyborczej koszuli, świętował w Białym Domu uchwalenie flagowego „Big Beautiful Budget Bill”, dług publiczny Stanów Zjednoczonych przekroczył 37 bilionów dolarów. Jeszcze kilka lat temu taka liczba wydawałaby się abstrakcją z podręczników ekonomii, dziś jest codziennością w tabelach Departamentu Skarbu.
Nowe przepisy z szerokim pakietem cięć podatkowych i ograniczeń wydatków społecznych dodadzą kolejne 3 biliony dolarów do długu w ciągu dekady. Jeśli część ulg zostanie utrzymana na stałe, rachunek podskoczy nawet do 4,5 biliona.
Krytyków nie brakuje, od ekonomistów akademickich po dawnych sojuszników Trumpa. Elon Musk określał ustawę mianem „obrzydliwej abominacji”, Ray Dalio mówi o „punkcie zwrotnym” w kondycji finansowej USA. Ale co właściwie się dzieje i czy naprawdę jest tak źle?
Dług długowi nierówny
Kiedy mówi się o 37 bilionach, warto rozróżniać. Około 80% tego to tzw. dług publiczny… Czyli pieniądze pożyczone od inwestorów, firm, banków czy zagranicznych rządów. Reszta to zobowiązania wewnętrzne między instytucjami państwa, w tym wobec samej Rezerwy Federalnej.
USA mają tę przewagę, że zadłużają się we własnej walucie i mogą – w teorii – refinansować swoje zobowiązania w nieskończoność. Problemem nie jest więc sam dług, ale koszt jego obsługi. A ten rośnie jak na drożdżach. Po serii podwyżek stóp procentowych w latach 2022–2023 rząd wydaje na odsetki około 882 miliardów dolarów rocznie. To więcej, niż budżet na obronę.
Jeszcze niedawno na przykład wojna na Bliskim Wschodzie automatycznie wzmacniałaby dolara, bo inwestorzy uciekaliby do „bezpiecznej przystani”. Teraz ta reakcja jest słabsza, co może oznaczać, że amerykańskie aktywa straciły część dawnego blasku. Od początku roku dolar osłabił się o 10% wobec funta szterlinga i o prawie 15% wobec euro.
Rentowności obligacji długoterminowych rosną szybciej niż krótkoterminowych. To w języku profesjonalnym nazywa się „steepeningiem” krzywej dochodowości. Taki ruch często jest sygnałem, że inwestorzy zaczynają mieć wątpliwości co do stabilności finansowej w długim horyzoncie…
… Nie pomaga tzw. sekcja 899 nowej ustawy. Mowa o „revenge tax”, który podwyższa podatki od zagranicznych inwestorów. Dla części z nich to wystarczający powód, by szukać bezpieczniejszych miejsc dla kapitału. Przyszłościowo, Fed mógłby być naciskany, by utrzymywać niskie stopy i skupować obligacje, tak by rząd mógł taniej się zadłużać. Trump już dziś publicznie domaga się od Jerome’a Powella natychmiastowych obniżek stóp.
Historia zna takie przypadki
Nie jest to czysta teoria. W Niemczech lat 20. XX wieku „drukowanie” pieniędzy na potrzeby państwa doprowadziło do hiperinflacji tak dramatycznej, że ludzie płacili za chleb walizkami pełnymi banknotów. W Argentynie permanentne finansowanie deficytów przez bank centralny stało się niemal codziennością.
Skutek? Spiralna inflacja, spadek zaufania do waluty i ucieczka kapitału za granicę. Te przykłady pokazują, że jeśli bank centralny traci niezależność, a polityka fiskalna staje się zakładnikiem krótkoterminowych interesów polityków, gospodarka wchodzi na ścieżkę, z której trudno zawrócić bez bolesnej terapii szokowej.
Jeśli ścieżka długu nie zostanie skorygowana, USA mogą stanąć przed trzema wyborami, z których każdy jest politycznym koszmarem. Po pierwsze drastyczne cięcia wydatków lub podwyżki podatków. Po drugie tzw. monetyzacja długu. Drukowanie pieniędzy przez Fed i skup obligacji, co w dłuższej perspektywie grozi inflacją i pogłębianiem nierówności.
Wreszcie… Mamy częściowa niewypłacalność… A to cenariusz niemal niewyobrażalny, bo zachwiałby całym globalnym systemem finansowym. Paradoksalnie powodem jest brak alternatywy. Euro, funt, jen czy juan nie są w stanie na dużą skalę zastąpić dolara w globalnym obiegu.
Historia zna zresztą wiele fałszywych alarmów. Już w 1968 roku William F. Rickenbacker pisał książkę „Death of the Dollar”. Minęło prawie 60 lat, autor nie żyje, a dolar nadal jest podstawą światowego handlu. Ale i to jest kluczowe tzw. status waluty rezerwowej nie jest dany raz na zawsze.
Zegar tyka
Przy długu sięgającym 124% PKB (a w kolejnych latach możliwym do podbicia powyżej 128%) pytanie brzmi nie „czy” rynki zareagują, ale „kiedy” i w jakiej formie. Świat może długo tolerować amerykański apetyt na kredyt, dopóki wierzy w potencjał gospodarki USA. Jednak każde potknięcie czy to geopolityczne, czy gospodarcze może być iskrą zapalną. Na razie Stany Zjednoczone żyją w komfortowym, choć ryzykownym przekonaniu, że ich dług to problem jutra.
