EV płonące od wody i umowa na Starlinki zablokowana przez rząd – efekty huraganu w USA
Huragan Helene, który przetoczył się przez stany południowego wschodu USA, wywołał wielkie zniszczenia. Liczne miasteczka doświadczyły powodzi, podmyć, lawin błotnych, masowych przerw w dostawach energii i podobnych następstw. Prócz jednak tego, huragan stał się także przyczynkiem do kolejnej politycznej jatki oraz czynnikiem, który ujawnił szereg absurdów.
Katastrofa ta miała w Ameryce miejsce w bardzo podobnym czasie – i o nieco podobnym charakterze (choć oczywiście z uwzględnieniem „uroku” tropikalnych burz) – co powódź w Polsce, która dotknęła tereny na Dolnym Śląsku i w okolicach Sudetów.
Z tą może różnicą, że huragany w USA uchodzą za zjawisko stosunkowo częste. I do którego w teorii federalne, stanowe i lokalne instytucje są przygotowane. W wyniku huraganu Helene ucierpiały przede wszystkim stany Floryda, Georgia, Karolina Północna i Południowa oraz Tennessee.
Prócz standardowych jednak elementów takim katastrofom towarzyszącym – ludzkiej tragedii, rządowej niekompetencji, urzędniczemu tumiwisizmowi, ogromnym podwyżkom cen wszystkiego, małości, chciwości i zawiści etc. – huragan ten stał się także przyczynkiem do kilku obserwacji, których bez niego ciężko było poczynić. I nie chodzi tutaj o obiektywnie piękne nagrania huraganu z kosmosu.
Jedną z takowych obserwacji była doświadczalna weryfikacja hipotezy palności samochodów elektrycznych w zetknięciu się z wodą. Zwłaszcza morską, słoną wodą. Doświadczenie takie było w oczywisty sposób mało praktyczne do przeprowadzenia – dopóki fala morskiej wody nie zalała przybrzeżnych terenów na Florydzie. Wywołując przy okazji falę pożarów EV.
Tyle dobrze, że pożary te – w normalnych warunkach notorycznie trudne do ugaszenia – w tym przypadku były mniejszym problemem. Dzięki powodzi bowiem nie było wielkiej groźby rozprzestrzeniania się ognia, same zaś baterie litowo-jonowe, nagrzewające się w takich przypadkach do ogromnych temperatur, w naturalny sposób chłodził masy wody.
Huragan wokół Starlinków
Tzw. „grubsza afera” dotyczy natomiast systemów Starlink. Duże połacie stanów Tennessee i Karolina Północna, zwłaszcza w trudniej dostępnych hrabstwach na terenie pasma Appalachów, zostały bowiem odcięte od świata. Nie tylko w sensie transportowym, ale także komunikacyjnym – huragan, powodzie i lawiny zerwały przewody i uszkodziły nadajniki sygnału telefonicznego i internetowego.
W wyniku tego straciły możliwość komunikowania się z Siecią. Pomóc w tym mają systemy Starlink – ich alarmową dostawę zadeklarował Elon Musk. Rzecz w tym, że – jak dogrzebali się wściekli mieszkańcy – Starlink miał zostać już wcześniej i na masową skalę zaadoptowany. SpaceX wygrała nawet stosowny przetarg na zapewnienie połączenia.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że przetarg odwołano – jak wybrzmiewają oskarżenia, z przyczyn politycznych. Federalna Komisja Komunikacji (FCC) odwołała go bowiem dopiero wtedy, gdy wygrała go SpaceX, i wedle zarzutów, dlatego, że Elon Musk uchodzi za politycznego wroga obecnej administracji Demokratów.
Te zarzuty wybrzmiały zresztą jeszcze silniej, biorąc pod uwagę inne okoliczności. Rzecz bowiem w tym, że rząd federalny okazał się nawet nie tyle nieudolny, co po prostu bezczynny. Większą energię w pomocą mieszkańcom dotkniętych stanów wykazać miał Donald Trump – kandydat i były, nie obecny prezydent. Który prywatnie zwrócić się miał do Muska i załatwić Starlinki.
Dopiero potem obudziła się Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego (FEMA) – i w skali cokolwiek nieadekwatnej. Joe Biden natomiast, podobnie jak Kamala Harris, tematem zupełnie się nie zajęła. Wedle krytyków – jest to świadome i cyniczne, zaś powodem tego jest fakt, że stany dotknięte huraganem tradycyjnie popierają Republikanów. Toteż kontrolowana przez Demokratów administracja federalna po prostu nie trudziła…