Europa szokuje Chiny. Bruksela szykuje wielkie zmiany dla firm. O co chodzi?

Europa szokuje Chiny. Bruksela szykuje wielkie zmiany dla firm. O co chodzi?

Wygląda na to, że Unia Europejska wreszcie przestaje grać w defensywie. Po latach narzekań na nieuczciwą konkurencję i zalew dotowanych towarów z Chin Bruksela szykuje wielki ruch … Który jeszcze kilka lat temu uznano by za herezję wolnego rynku wymuszenie transferu technologii od zagranicznych firm chcących działać w Europie. Dokładnie to samo, co Pekin robił przez dekady, teraz ma stać się częścią europejskiego arsenału przemysłowego.

Technologia za dostęp do rynku

W praktyce chodzi o projekt przepisów, które obejmą kluczowe sektory – motoryzację, baterie, technologie cyfrowe i przemysł niskoemisyjny. Firmy spoza Unii, chcące sprzedawać lub produkować w tych obszarach, będą musiały udostępnić część know-how europejskim partnerom, zatrudnić lokalnych pracowników i wykazać, że ich produkty mają realną wartość dodaną na terenie wspólnoty.

Nie jest to jednak tylko techniczna regulacja. To sygnał polityczny. Europa zaczyna kopiować elementy chińskiego modelu rozwoju, który przez lata krytykowała. I robi to nie z ideologicznego przekonania, lecz z czystego instynktu przetrwania.

Jak mówią ludzie zbliżeni do Komisji Europejskiej, projekt ma być częścią tzw. Industrial Accelerator Act, który Ursula von der Leyen zapowiedziała jeszcze we wrześniu, jako instrument mający „odbudować przemysł przyszłości w Europie”. „Przyszłość czystych technologii będzie tworzona w Europie – ale tylko wtedy, gdy zapewnimy sobie dostęp do surowców i kompetencji tutaj, na naszym kontynencie” – mówiła wtedy szefowa KE.

Koniec cierpliwości wobec Chin

W kuluarach nikt nie ma wątpliwości, że celem numer jeden są Chiny. Pekin w ostatnich latach zdobył dominującą pozycję w sektorze pojazdów elektrycznych, baterii litowo-jonowych i półproduktów potrzebnych do transformacji energetycznej. Europejscy producenci – zwłaszcza z Niemiec i Francji – z przerażeniem obserwują, jak chińskie marki pokroju BYD czy NIO wchodzą na ich rynki z ofertą tańszą, bardziej zaawansowaną i szybszą w produkcji.

W tym samym czasie Chiny nie zamierzają ułatwiać życia zagranicznym firmom. Nowe restrykcje na eksport metali ziem rzadkich to tylko najnowszy przykład narzędzi, jakimi Pekin potrafi szantażować globalne łańcuchy dostaw. Europa wciąż jest od nich silnie uzależniona – zarówno w sektorze surowcowym, jak i technologicznym.

Do tego dochodzi napięcie handlowe na linii Bruksela–Pekin: Unia podniosła właśnie cła na import stali, co uderzy głównie w tanie chińskie produkty. Odpowiedź przyszła błyskawicznie – Pekin zapowiedział nowe kontrole eksportowe i sankcje wobec firm powiązanych z Zachodem.

Europa gra po chińsku

Paradoks całej sytuacji polega na tym, że Bruksela sięga po narzędzia, które jeszcze niedawno krytykowała jako protekcjonistyczne i antyrynkowe. Z drugiej strony – trudno jej się dziwić. Po dekadzie słabego wzrostu, spadających inwestycji i niemrawej produktywności (zwłaszcza w Niemczech), europejskie firmy zaczęły głośno domagać się zmian.

Lobby przemysłowe, od producentów baterii po sektor chemiczny, mówi jednym głosem: jeśli nie wymusimy lokalizacji produkcji i technologii, Europa zostanie skazana na drugą ligę w globalnym wyścigu innowacji.

Jak zauważył Victor van Hoorn z organizacji Cleantech for Europe, każda poważna inwestycja zagraniczna w sektorze czystych technologii powinna oznaczać przekazanie know-how i rozwój lokalnych kompetencji. Bruksela zdaje się ten apel słyszeć.

Kiedy wolny rynek przestaje wystarczać

Z ekonomicznego punktu widzenia jest to moment przełomowy. Unia – przez dekady zbudowana na fundamencie wolnego handlu i globalnej współzależności – powoli przechodzi w tryb „strategicznej autonomii”. To coś więcej niż modne hasło z przemówień eurokratów: to realne odwrócenie paradygmatu, w którym globalizacja przestaje być wartością samą w sobie, a staje się narzędziem nacisku.

Niektórzy ekonomiści ostrzegają, że takie podejście może zrazić inwestorów spoza Unii. Ale inni, bardziej pragmatyczni, widzą w tym konieczność. „Świat przestał być liberalny, gdy Chiny zaczęły dyktować tempo. Europa po prostu nadrabia stracony czas” – usłyszałem niedawno od jednego z brukselskich analityków.

Z perspektywy inwestorów to może być moment, w którym Europa wreszcie zaczyna grać według własnych zasad. Być może nieco brutalniej, ale bardziej realistycznie. W czasach, gdy amerykański protekcjonizm przybiera namacalną formę, a Chiny od lat prowadzą politykę gospodarczą przypominającą szachy na sto ruchów do przodu, Stary Kontynent nie ma już wiary w „niewidzialną rękę rynku”. Czy nowy europejski protekcjonizm okaże się skuteczny – tego jeszcze nie wiemy.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
1 komentarz
  1. Michal napisał

    Jest taka organizacja jak eubaby sa w niej zrzeszone firmy które zostały jako ostatni producenci. Poza nimi produkcja na całym świecie została tylko w Chinach. Sygnalizują problem z chińska dotowana konkurencją. Nikt nie reagują. Co do artykułu uważam ze dla unia już za późno bo za słabo i za wolno reagują. Sa to kolejne regulacje. Chiny wspierają swoja gospodarkę w sposób zrozumiały i prosty dla przedsiębiorcy a globalnym rynkiem rządzi chciwość czyli zysk.Który zapewniają tani wytwórcy. Teraz Chiny jutro Indie itd
    Warte przemyślenia

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.