Pewien kraj kończy z totalną kontrolą waluty. Pierwszy raz od pół wieku – i od upadku Imperium
Etiopia kończy z polityką ścisłej, scentralizowanej kontroli waluty. Ten tektoniczny wstrząs w polityce monetarnej dla ponad stu milionów ludzi następuje nie po jednej, lecz aż dwóch epokach. Ostatnim bowiem razem, gdy w tym kraju nie było oficjalnego przymusu dot. kursu i praktyki obrotu monetarnego, przypada jeszcze na okres rządów ostatniego cesarza Etiopii, Hajle Selasje I.
Oficjalny kurs etiopskiej waluty, birr, nie będzie w związku z tym już dłużej oficjalnie narzucany. Rząd skończy także z wymogami dot. pośrednictwa w przywożeniu czy wywożeniu waluty, zakazem użycia tych ostatnich oraz innymi restrykcjami, które dotąd obowiązywały niemal w komunistycznej formie.
Ta raptowna odmiana poglądów etiopskiego rządu nie wynika bynajmniej z nagłej liberalizacji poglądów jego członków. Zostało to wymuszone przez czynniki praktyczne. Etiopia zabiega bowiem o finansowanie z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF) oraz Banku Światowego – odpowiednio o 3,4 oraz 16,6 miliarda dolarów. Te oczywiście narzucają szereg wymogów – do których zalicza się i zniesienie wspomnianych restrykcji.
Ruiny niegdysiejszego Imperium
Te niestety mają „długą tradycję”. Po obaleniu tronu Imperium Etiopskiego w 1974 r., nowy komunistyczny rząd wprowadził typową dla podobnych reżimów politykę gospodarczą. Jednym z jej elementów była oczywiście totalna centralizacja w dziedzinie monetarnej oraz nacjonalizacja banków.. Towarzyszyła jej równie totalna kontrola przepływów walut obcych. Zwłaszcza tych „kapitalistycznych” (czyli cokolwiek wartych).
Upadek rządów komunistycznego dyktatora, Mengistu Haile Mariam, przyniósł w tym zakresie zmiany – ale do pewnego stopnia. Liberalizacja gospodarcza i otworzenie się na inwestycje walczyło o lepsze z ciągłymi problemami gospodarczymi. Te z kolei powodowały ciągłe sięganie po „tymczasowe” środki zaradcze. Takie jak właśnie urzędowa kontrola kursu waluty.
Owocowało to oczywiście bujnym rozwojem czarnego rynku. Ten, podobnie do innych krajów w podobnej sytuacji, służył większości ludności za faktyczne źródło zaopatrzenia w dolary i inne dewizy. Również międzynarodowe przekazy walutowe oraz inne przepływy kapitału czyniono nielegalnie, omijając urzędową kontrolę.
Etiopia znów na łopatkach
Obecny krok, i definitywną zmianę tej polityki, wymusiły kłopoty, z którymi zmaga się kraj. Etiopia pod rządami obecnego premiera, Abiy Ahmeda Alego, poczyniła zrazu wielkie inwestycje gospodarcze i infrastrukturalne w różnych dziedzinach. Były one jednak finansowane kredytem, korzystając z ówcześnie korzystnego oprocentowania. Inwestorów przyciągało zawrotne tempo rozwoju i perspektywy ogromnego rynku. Potem jednak przyszło wybudzenie z pięknego snu.
W ciągu ostatnich kilku lat kraj ten stał się polem krwawej wojny domowej w związku z powstaniem prowincji Tigraj. Wojny, dodajmy, bynajmniej nie jednostronnej – pomimo olbrzymich zniszczeń i ofiar w tej prowincji, jej lokalne wojska nie tylko zażarcie się broniły, ale też przeniosły działania na sąsiednie tereny. W przykry, choć naturalny sposób zaowocowało to ogromnym spustoszeniem.
Etiopia cierpi także z powodu przeciągających się susz. Swoje dołożyła pandemia wirusa Wuhan, zaś podwyżki stóp procentowych obcych walut wydrenowały zasoby dewizowe kraju. Wszystko to skończyło się technicznym bankructwem kraju na początku tego roku. W tym kontekście nie dziwią zabiegi o finansowanie z IMF. Ani nawet pójście na głębokie kompromisy (szczególnie w sferze mentalnej), na jakie musi się zdobyć ekipa rządząca.