Elektryczne Toyoty będą udawać normalne samochody z silnikiem i przekładnią
W samochodach elektrycznych Toyoty mogą pojawić się skrzynie biegów wraz z dźwigniami, zachowujące się jak normalne skrzynie biegów – z tą tylko drobną różnicą, że stuprocentowo bezużyteczne, bo nie mające żadnego wpływu na sterowanie wozem. Mają to być po prostu atrapy – by użytkownik miał wrażenie, że kieruje samochodem, a nie zmutowanym smartfonem na kołach.
Tytuł niniejszego tekstu w pewnym sensie jest nieprecyzyjny – nie tyle „będą” udawać, bo w znacznej mierze elektryki już teraz udają klasyczne samochody pod wieloma względami. Będą natomiast, i to jeszcze jak, zwiększać zakres tegoż udawania. Wszystko po to, żeby kierowca miał wrażenie, że kieruje pojazdem mechanicznym, nie zaś obsługuje software’owy interfejs pudełka elektroniki, która może zadziała, jak powinno – a może nie.
Warto uzmysłowić sobie banał – samochód elektryczny nie jest narzędziem, nad którym użytkownik ma bezpośrednią kontrolę. Przynajmniej nie w klasycznym tego pojęcia rozumieniu. Z przeproszeniem za stwierdzenie oczywistości: w klasycznych samochodach i innych urządzeniach mechanicznych, użycie któregokolwiek z manipulatórów – kierownicy, drążka, przepustnicy czy czegoś innego – wywoływało określony fizyczny ruch, przepływ energii lub inny efekt. Niezależnie od ich formy, użytkownik za ich pomocą sprawował kontrolę nad machiną. Mniej lub bardziej efektywnie, ale jednak.
Duchy pod deską rozdzielczą
W dzisiejszych pojazdach elektrycznych (i nie tylko takich, podobne w tym zakresie coraz częściej bywają i inne, niezależnie od formy napędu) tej kontroli użytkownik nie ma. Kto w takim razie ją ma? Oprogramowanie – ono (i tylko ono) przekazuje takie albo inne sygnały do układów elektronicznych, które kierują pracą silnika i innych mechanizmów. Nad czym w takim razie kontrolę ma kierowca? Nad software’em? Wolne żarty…
Zobacz też: „Wrzuć pieniążka, odbierz sztabę” – czyli fala popularności automatów na złoto w Korei
Tak jakoś się dziwnie składa, że w praktyce producent zawsze zdaje się zachowywać kontrolę nad softem, również i wtedy, gdy formalna własność auta w toku transakcji została przeniesiona na nabywcę (interesujące, prawda?). Może w takim razie nad nad kierownicą i przyciskami? Owszem, z tym zastrzeżeniem, że – mimo że wyglądają jak takie klasyczne – to w odróżnieniu od nich nie dają mu sprawczości w odniesieniu do systemów samochodu.
Służą bowiem jedynie do wysyłania poleceń (czy bardziej… próśb?) samochodowemu komputerowi, aby ten raczył pokierować autem w dany sposób. Oczywiście to, w jaki sposób ten wykona polecenie – i czy w ogóle – nie zależy w żaden sposób od kierującego. A może precyzyjniej: osoby, która uważa się za kierującą. I właśnie na tym sentymencie, owej pięknej iluzji kontrolowania tego, za co człowiek zapłacił i co uważa za swoje, zdaje się grać najnowszy pomysł Toyoty.
Produkt identyczny z naturalnym
Toyota rozważa mianowicie ideę montowania w swych samochodach elektrycznych klasycznej, manualnej skrzyni biegów wraz z dźwignią ich zmiany. Zapyta ktoś – jakim cudem, motyla noga, skoro to elektryk? Ano zwyczajnym cudem, z kategorii tych cudów, które widuje się powszechnie każdego dnia – tzw. picem na wodę.
Największy japoński producent motoryzacyjny chce umieścić ich atrapy, doczepione do podłogi i nie spełniające żadnej innej funkcji prócz dbaniem o samopoczucie i zdrowie psychiczne posiadacza. Techniczne całkowicie bezużyteczne, będą to natomiast nie byle jakie atrapy, ale takie mające faktycznie przekonać użytkownika, że obsługuje prawdziwe urządzenie.
Owe „skrzynie biegów” mają zatem być ruchome, przestawialne ze stosownymi oporami, a także wyposażone w głośniczki, z których dźwięki naśladować mają odgłosy eksploatacyjne mechanicznych przekładni. Co więcej – oprogramowanie samochodu ma symulować turbulencje wozu w przypadku przestawiania biegów, tak jak gdyby faktycznie cokolwiek mogły one zmienić.
Ściema – przyszłością!
Trzeba Toyocie oddać, że przyznaje się ona do swoich planów oficjalnie, tłumacząc, że jej zamiarem nie jest robieniem klienta w bambuko, lecz zachowanie i umożliwienie doświadczenia odczuć kierowania klasycznego samochodu. Co ciekawe, nie jest to także pierwszy przypadek pomysłu montażu atrap w pojeździe elektrycznym – Dodge w modelu Charger Daytona SRT również podjął taki eksperyment.
Ku niczyjemu zdziwieniu fani, którzy głośno wyrażali niezadowolenie z wycofywania z produkcji modeli klasycznych – a których krytyka miała być w ten sposób tanio spacyfikowana – na pseudo-skrzynię biegów zareagowali do tego stopnia wzmożoną falą narzekań, że koncepcję uznano za eksperymentalną i do dopracowania.
Zobacz też: Chipy w butach od Nike będą śledzić z wykorzystaniem chińskiego blockchainu
W tle tych prób zachowania doświadczeń kierowcy zza rogu nieśmiało wygląda alternatywa kupna po prostu normalnego, klasycznego samochodu – niestety koncerny motoryzacyjne wydają się niekiedy równie podatne na mody co gromady znudzonych nastolatek, i prześcigają się w badaniach nad samochodami, których odbiorcy, en masse, wcale nie pożądają z takim entuzjazmem.
Dodatkowo w kilku miejscach globu w sprawę wmieszali się także politycy (z typową dla siebie gracją – tj. w ubłoconych butach). Skoro kierowcy nie chcą po dobroci – to wepchniemy wam elektryki do gardeł. Problem rozwiązany! Na szczęście wolny rynek ma zwyczaj robić głupców z polityków przekonanych, że mogą nim rządzić wedle woli. Samochody elektryczne z pewnością mają liczne zalety – i grono klientów skłonnych je docenić. Są jednak też ci, których gusta są odmienne. Prędzej czy później zatem coś – lub ktoś – wypełni zapotrzebowanie na samochody w starym stylu, bez elektroniki i oprogramowania – jeśli tylko będą na nie chętni.
Póki to jednak nie nastąpi, należy podejrzewać, że nie są to zatem ostatnie, hmm, oryginalne pomysły, które pozwalałyby ludziom przeżywać świat sprzed owczego pędu do zamiany wszystkiego w elektronikę.
Może Cię zainteresować: