Dystopijne rozporządzenie Bidena, celem – zakaz tradycyjnych samochodów, próba zmuszenia do EV
Wczoraj, we środę Administracja Bidena ogłosiła tyleż długo, co niechętne oczekiwane rozporządzenie. Dotyczy one próby odgórnego wymuszenia sprzedaży samochodów elektrycznych (EV) i zarazem rozpocząć nieodwracalny – liczy administracja – proces wycofywania pojazdów z tradycyjnymi silnikami.
Rozporządzenie jest jednym z istotnych punktów Zielonej Agendy – tudzież dyktatu, zdaniem jej niechętnych – którą realizować chce Biden. Pomimo dość szerokiego niezadowolenia, administracja jest przekonana o ideowej słuszności swoich celów „środowiskowych”, w tym wymuszonej adopcji EV, i nie zamierza się z nich wycofywać. Przynajmniej oficjalnie. Nieoficjalnie bowiem…
Zobacz też: Airbus do Boeinga: weźcie się w garść. W tle potencjalnie katastroficzne…
Zadekretowany najazd EV
Wytężona praca federalnych urzędników z Agencji Ochrony Środowiska (Environmental Protection Agency – EPA) nad ową regulacją trwała od ponad trzech lat. W toku tego okresu toczono publiczne plany, pojawiały się obwieszczenia, przecieki i dementi. Zarówno one, jak i finalne brzmienie zarządzenia deklarują jasny cel – Biden chce, aby z Ameryki zniknęły używane od z górą stu lat samochody. A także by zastąpiły je, jeśli ktoś już musi mieć prywatny samochód, EV.
Dyktat Białego Domu nakazuje, aby do 2032 roku większość sprzedawanych samochodów była elektryczna lub hybrydowa. Ot tak – jeśli bowiem ludzie nie chcą sami ich kupować, nic prostszego. Wystarczy przecież im to nakazać i już po problemie!, zdawałoby się towarzyszyć duchowi rozporządzenia. Dokładnie w tym tonie brzmiała krytyka nie tylko sceptyków, ale też przedstawicieli przemysłu motoryzacyjnego oraz sprzedawców samochodów.
W zeszłym roku, jak wynika z ich danych, w USA sprzedano 1,2 sztuk EV. Stanowiły one jednak zaledwie 7,6 procenta ogółu sprzedaży. W tym kontekście nakaz z Białego Domu, aby w ciągu dekady sztucznie zwiększyć ten poziom do 56 procent jest, zdaniem rzeczonych, oderwany od rzeczywistości. Normy mają być z czasem zaostrzane. W przypadku niewypełnienia limitów sprzedaży EV, branża byłaby narażona na ogromne grzywny.
Zobacz też: Woke AI w iPhone’ach. Pomimo klapy Gemini, Apple rozmawia z Google ws.…
Kwestia zapalna jak baterie li-jon
Warto zresztą dodać, że pierwotnie zamierzenia urzędników EPA były jeszcze bardziej „ambitne” (czytaj, zdaniem krytyków, nieliczące się z realiami). Ich niespodziewane dla niektórych złagodzenie tłumaczone jest powszechnie magią roku wyborczego i zdecydowaną niepopularnością motywowanych ideologicznie zielonych nakazów administracyjnych.
Popularność EV bowiem, wbrew wysiłkom Administracji, bynajmniej nie rośnie. Toteż choć być może ekipa Bidena wierzy w swoje cele ekologiczne, to nie można tego samego powiedzieć o przeciętnych Amerykanach. Tego zaś faktu, chcąc nie chcąc (w tym przypadku „nie chcąc”) nie może ona nie uwzględnić, zwłaszcza biorąc pod uwagę zbliżające się wybory i dość słabe notowania Bidena.
Rozporządzenie najprawdopodobniej doczeka się próby sądowego podważenia. Trzeba bowiem dodać, że przed Sądem Najwyższym USA toczy się proces, w którym przypuszczalnie w tym roku zapaść ma precedensowa decyzja o zakres władzy federalnych agencji administracyjnych. Nie sposób wykluczyć, że EPA okaże się nie mieć uprawnień, aby bez udziału kongresu wydać podobne rozporządzenie.
Może Cię zainteresować: