Dostawy miedzi do Chin wstrzymane. 700 zabitych, zablokowany port, Internet nie działa
Jak wynika z dostępnych informacji, w gwałtownych starciach, w ogniu których od trzech dni znajduje się Tanzania, padło już ponad siedem setek ofiar śmiertelnych. W całym kraju wybuchł chaos, którego źródłem były niedawne wybory prezydenckie – o ile można je tym mianem określić. Zablokowany jest Internet, nie działa znacząca część krajowej ekonomii – w tym także pewien port. Wydarzenia te już wywarły istotny wpływ na rynki światowe, silnie oddziałując zwłaszcza na miedź i jej dostawy.
Masowe protesty wybuchły po tym, jak w wyborach miażdżące zwycięstwo odniósł, cóż za zaskoczenie, urzędująca prezydent Samia Suluhu Hassan. Wynik ten był o tyle do przewidzenia, że elekcja stanowiła „wybór jednokrotnego wyboru” – tj. pani prezydent stanowiła, nie licząc oczywistych figurantów, jedyną rzeczywistą kandydatkę na kartach do głosowania. Naturalnie nie był to przypadek. Kandydatów opozycyjnych bowiem po prostu nie dopuszczono do głosowania.
Na tym się zresztą nie skończyło – wielu liderów tanzańskiej opozycji, w tym zwłaszcza ci popularniejsi, albo przebywało na emigracji, albo też zostało osadzonych w więzieniach. Represje nie ograniczały się zresztą do nich, i ich ofiarą padali zwykli sympatycy opozycji. Nawet to nie wystarczyło, by pani prezydent czuła się spokojna o wynik, i w toku „kampanii wyborczej” cała Tanzania tonęła w zalewie plakatów, reklam i innych materiałów ją promujących (i tylko ją). W tych warunkach „wynik wyborczy” był oczywisty.
Równie oczywisty było jednak dla szerokich kręgów Tanzańczyków zupełnie fasadowy charakter wyborów i ordynarna uzurpacja władzy przez Hassan, którą te miały legitymizować. Od trzech dni tysiące ludzi organizują coraz bardziej gwałtowne protesty, na które Hassan i jej administracja odpowiadają kolejnymi represjami. Prócz aresztowań armia i policja najpewniej po prostu strzeły do tłumów – ciężko inaczej wyjaśnić, w jaki sposób zginąć mogło, wedle danych opozycji (możliwe, że i tak zaniżonych) już 700 osób.
Tanzania „wyłączona”, miedź szuka innych dróg
Wszystkie te tragiczne wydarzenia okazały się mieć nieprzewidziany skutek. Doprowadziły bowiem do tego, że dostawy miedzi kierujące się do Chin zostały nagle odcięte. Tanzania bowiem, jak się okazuje, jest istną bramą dla chińskich transportów. Podmioty wydobywcze w ChRL, w toku długoletniej i nierzadko kontrowersyjnej ekspansji, zbudowały sieć kopalni miedzi w Zambii i Demokratycznej Republice Konga – a także całą infrastrukturę łączącą te kopalnie z portami portami na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego.
Czy zwłaszcza jednym portem – Dar Es-Salaam, uważanym za kluczowy punkt przeładunkowy dostaw do ChRL. W wyniku chaosu port musiał wstrzymać pracę. Przez to dostawy miedzi, które już tam dotarły, chwilowo tam „ugrzęzły”. W odniesieniu do tych, które dopiero są w drodze, ich operatorzy rzucili się gorączkowo szukać alternatywnych tras. Zadanie komplikować może im fakt, że afrykańskie porty mają ograniczoną przepustowość, wynikającą często z niedostatków inwestycyjnych i administracyjnych.
Co więcej, Tanzania nie jest jedynym miejscem, którym obecnie targają tam niepokoje. Zaledwie na początku tego miesiąca doszło do spektakularnego przewrotu na Madagaskarze, w wyniku którego tamtejszy prezydent został obalony przez armię. Z kolei Angola – której stolica, Luanda, stanowi inny znaczący port, potencjalnie alternatywny dla Dar Es-Salaam – nie tak dawno stała się miejscem krwawych zajść wymierzonych w obecność i gospodarczą dominację Chińczyków.
