
Chiny zdecydowały – dopuszczą USA do metali ziem rzadkich. Wall Street czeka wielka euforia?
Niekiedy można odnieść wrażenie, że próba usystematyzowania historii ostatnich miesięcy w odniesieniu do relacji gospodarczych łączących Chiny i Stany Zjednoczone przypomina latynoską telenowelę obyczajową z lat 90′. Tyle w nich rozmaitych zwrotów akcji, przesadnie dramatycznych momentów, strzelistych oświadczeń, godzenia się i znów popadania w konflikt etc. Jedynie zamiast tragedii, nazwijmy to, sercowych są te finansowe i handlowe. Szczególnie dla tych, którzy importują coś z Chin do USA.
Jak wiadomo, jednym z kroków retorsyjnych, jakie władze w Pekinie wprowadziły w stosunku do podmiotów amerykańskich w odwecie za nałożone przez Donalda Trumpa cła, były administracyjne bariery „poza-celne”. Objęły one między innymi metale ziem rzadkich – a ściślej ich eksport na rynki światowe. Który dotąd w przemożnym stopniu zależał od chińskich dostawców, a który celowo zachodnim (zwłaszcza amerykańskim) podmiotom odcięto.
Chiny vs. USA – handlowy taniec pozorów
Metale ziem rzadkich są, jak wiadomo, krytycznym i niezbędnym surowcem dla działalności wysoko zaawansowanego przemysłu technologicznego. Potrzebne są one zwłaszcza w przypadku produkcji elektroniki, choć także i baterii, sensorów etc. Chiny w ciągu ostatniej dekady wypracowały sobie dominującą, wręcz quasi-monopolistyczną pozycję na tym rynku. Konkurowały tutaj zarówno tym, że same posiadają spore ich złoża, jak i oferując znacząco niższe koszty (nie przejmując się też kwestiami środowiskowymi).
W ciągu ostatniego roku-dwóch lat Państwo Środka poczęło jednak coraz intensywniej wykorzystywać kontrolę nad podażą metali ziem rzadkich w instrumentalny sposób. Wprowadzano coraz ciaśniejsze i dalej idące bariery – zarówno dot. samych pierwiastków, jak i zwłaszcza technologii ich wydobycia oraz rafinacji. Przełomem było oczywiście zerwanie przez Donalda Trumpa dotychczasowego – jednostronnego, jak twierdził – modeli relacji handlowych. Chiny zupełnie zakazały wówczas ich eksportu do USA.
Remedium na te bariery miało być wynegocjowane w pierwszej połowie maja, amerykańsko-chińskie porozumienie w Genewie. Obydwie strony przedstawiły jego zawarcie jako sukces, rynki zaś przyjęły je entuzjastycznie. Niestety, od tego czasu już zdążyły się pojawić obopólne zarzuty o łamanie porozumienia (gromko i w swoim stylu sformułował je zwłaszcza Donald Trump osobiście). W reakcji Stany Zjednoczone znów wprowadziły ograniczenia. Wydawało się, że wojna handlowa znów rozgorzeje.
Krytyczne surowce znów (chwilowo) popłyną
We czwartek doszło jednak do rozmowy telefonicznej Donalda Trumpa z Xi Jinpingiem. Przywódcy ci, mimo geopolitycznej wrogości, podkreślają przy tym osobisty szacunek do konkurenta. W toku rozmowy miano „wyjaśnić nieporozumienia” – które, jak należy założyć, bynajmniej nie były nieporozumieniami, lecz po prostu politycznym testowaniem oponenta. W efekcie czego długo oczekiwana rozmowa przełożyła się dziś na formalne decyzje.
Chińskie Ministerstwo Handlu poinformowało bowiem w sobotę o wydaniu licencji eksportowych na metale ziem rzadkich. Licencje te wydano największym amerykańskim producentom motoryzacyjnym – koncernom Ford, General Motors oraz Stellantis. Ministerstwo poinformowało też, że przyspieszy proces zatwierdzania podobnych licencji dla podmiotów z Europy. Nastąpiło to po tym, jak Chiny przyznały, że „poczyniono postępy” w rozmowach z UE na temat ceł na samochody elektryczne.
Licencje ważne na najbliższe 6 miesięcy. W tym czasie prowadzone będą negocjacje nt. trwałego porozumienia w tej kwestii. Amerykańska i chińska delegacja mają się w tej sprawie spotkać w poniedziałek w Wielkiej Brytanii.