Chiny zablokują Kanał Panamski? Pekin stawia warunek. Nieoczekiwany zwrot w starciu imperiów
Jak się okazuje, Chiny nie rezygnują z utrzymania swojej zakulisowej kontroli, którą objęli Kanał Panamski – pomimo istotnej geopolitycznej porażki, jakiej doznały w ubiegłych miesiącach w tej kwestii z rąk amerykańskich. Tak bowiem należy odczytywać kroki podjęte przez władze Panamy, do czego z kolei skłoniły je USA. Teraz Pekin usiłuje odwrócić tego efekty i na powrót zainstalować podległe sobie podmioty w pozycji umożliwiającej kontrolę tego krytycznego przejścia morskiego.
Kanał Panamski zagościł w nagłówkach prasowych na przełomie ubiegłego i bieżącego roku. Głównie za sprawą Donalda Trumpa, który w mało dyplomatycznym tonie sugerował, że Stany Zjednoczone powinny „odzyskać” Kanał. Odzyskać – bowiem został on, wielkim nakładem sił i środków, zbudowany właśnie przez Amerykanów. Do końca ubiegłego wieku przekazano go jednak, w praktyce za darmo i w charakterze gestu politycznego, władzom Panamy – co Trump uważa za zbrodniczą głupotę.
Jak się jednak spodziewało wielu obserwatorów, jego powtarzane słowa o siłowym „odzyskaniu” Kanału, mimo że wywołały sporą nerwowość w regionie, nie okazały się stanowić zapowiedzi inwazji. Nie o to bowiem, jak się domyślano, faktycznie w nich chodziło – lecz o wynegocjowanie (w twardym, trumpowskim stylu, ale jednak) nowych warunków współpracy i korzystania z Kanału. I to się w dużej mierze udało. Jednym z głównych celów przyświecających Waszyngtonowi miało być bowiem wyrugowanie chińskich wpływów z Panamy.
Kapitał miewa narodowość
Te pojawiły się tam po roku 2000, zaś ich prekursorami byli chińscy inwestorzy. Szczególnie chętnie inwestowali oni w w ważne strategicznie przedsięwzięcia, takie jak właśnie obsługa infrastruktury czy portów, które Kanał Panamski ma u swoich wylotów. Jeszcze zimą tego roku rząd Panamy ogłosił, że dokona przeglądu (czytaj: odebrania) licencji na długoletnią dzierżawę tych ostatnich, które przyznano wcześniej hongkońskiemu (w praktyce jednak posłusznemu Pekinowi) gigantowi CK Hutchison.
Wydaje się, że ta ostatnia firma nie miała specjalnej ochoty angażować się w gospodarczą wojnę proxy pomiędzy USA i ChRL. Tym można tłumaczyć fakt, że zgodziła się odsprzedać swoją spółkę zależną (formalnego posiadacza wspomnianej licencji) nowemu konsorcjum międzynarodowemu. Z udziałem m.in. szwajcarsko-włoskiego armatora MSC oraz funduszu inwestycyjnego BlackRock. Fundusz ten nie cieszy się specjalną sympatią obecnej administracji i republikanów w USA, formalnie jest to jednak podmiot amerykański.
„Hipotetycznie” obronić Kanał Panamski
Tyle, że Chiny próbują tę umowę zablokować. Uczyniły to zresztą już na wiosnę, poprzez „nacisk” (w praktyce szantaż) w stosunku do CK Hutchison. Teraz zaś mają żądać – jako warunku dopuszczenia transakcji – aby w skład konsorcjum wszedł, na prawach równych z BlackRock i MSC, ich własny, państwowy gigant Cosco. Nie jest przy tym jasne, jakich w istocie narzędzi prawnych Pekin mógłby użyć. Sprawa bowiem ma miejsce wyraźnie poza ich jurysdykcją.
Samo włączenie Cosco do konsorcjum nabywców stanowi z kolei warunek zaporowy dla Waszyngtonu. I może spowodować kolejne ciekawe zwroty akcji. Jakie? Pewną sugestią dot. tego, jakie właściwie, może być fakt, że raptem w tym tygodniu w Panamie odbywają się manewry amerykańskich sił zbrojnych. Manewry te, oficjalnie międzynarodowe, w planie mają ćwiczenia obrony strefy Kanału oraz portów okalających Kanał Panamski przed „hipotetycznym” zagrożeniem dla swobody ruchu. Bardzo „hipotetycznym”.
