Astronauci uwięzieni na ISS. Co jest źródłem kosmicznego blamażu?
- Dwójka astronautów, którzy na początku czerwca polecieli na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) na pokładzie statku Starliner, produkcji Boeinga, mieli spędzić tam 8 (słownie: osiem) dni.
- Tymczasem przebywają już tam ponad 60 dni, a perspektywy ich powrotu wydają się równie odległe, co ziemia widziana z kosmosu. Nie oznacza to, że nie mają oni szans na powrót.
- Tyle, że NASA i jej polityczni zwierzchnicy wolą w nieskończoność odwlekać ich powrót, byle tylko nie przyznać się do porażki i nie musieć sięgać po pomoc do SpaceX. Niedługo bowiem wybory…
Jak informowano na początku czerwca, doszło wówczas do długo oczekiwanego lotu dwójki astronautów na stację ISS. Start ten, pod kryptonimem Crew Flight Test (CFT), był tyleż wyczekiwany, co mocno niepewny. Astronauci, Barry Wilmore oraz Sunita Williams, polecieli bowiem w kosmos na pokładzie statku Starliner, napędzanego rakietą Atlas V – oba produkcji koncernu Boeing.
Program rozwoju Starlinera stanowił istne pasmo pomyłek i kompromitacji. Trwał on wielokroć dłużej niż planowano, przekroczył swój budżet o całe miliardy – a mimo to statek wciąż trapiony jest ciągłymi problemami. Stawia to go w jaskrawym kontraście do wykonujących regularne loty rakiet Falcon 9 firmy SpaceX. NASA jednak upiera się przy kontynuacji programu.
Oj tam, oj tam, co komu przeszkadza wyciek helu…
Nawet sam start odbył się w atmosferze kontrowersji. Tuż przedtem wykryto bowiem w mechanizmach statku wyciek helu. Normalna procedura przygotowywania startów kosmicznych trwa całe tygodnie, jeśli nie miesiące, i ma na celu wyeliminowanie wszelkich możliwych niedociągnięć. Usterki takie jak ów wyciek, mogące potencjalnie skutkować katastrofą, proceduralnie są całkowicie niedopuszczalne.
Normalnie zatem ich stwierdzenie spowodowałoby obowiązkowe odwołanie startu. W tym kontekście decyzja NASA o kontynuowaniu startu wywołała zrozumiałe kontrowersje. Tym większe, że komunikaty agencji i Boeinga esencjonalnie lekceważyły zagrożenie – przyznając, że owszem, wyciek może i jest, ale nie ma się czym przejmować. Co każe zadać pytanie o to, po co w ogóle są procedury i praktyki ostrożnościowe…
Lot odbył się jednak z powodzeniem – choć i tak nie bez kontrowersji. Doszło bowiem do awarii silników manewrowych (thrusters), przez co dokowanie do ISS odbyło się z opóźnieniem. I z trudem. Jeśli ktoś pomyślałby jednak, że na tym koniec emocji i „atrakcji”, byłby w grubym błędzie.
ISS – home, sweet home (for long to come)
Clou bowiem w tym, że problemy z silnikami manewrowymi (w liczbie 28) dalej nie zniknęły. Boeing deklaruje, że gorączkowo stara się je rozwiązać – co wskazuje, że sam nie wie, o co chodzi. Problemem jest to, że podobne aberracje, które zarejestrowano w trakcie lotu na ISS, w drodze powrotnej mogłyby zakończyć się katastrofą. Wystarczy wyobrazić sobie wejście w atmosferę ziemską pod złym kątem…
Także przecieki helu mają dawać o sobie dalej znać. Ostatni raz układy gazowe statku były sprawdzane 15 czerwca. Od tego czasu – z powrotem mogło coś się zepsuć. Szczególnie biorąc pod uwagę jakość, z jakiej w ostatnich miesiącach zasłynął koncern Boeing. Wszystko to sprawia, że tak firma, jak i NASA zwyczajnie nie wiedzą, kiedy astronauci faktycznie wrócą na ziemię. To też zakomunikował w ostatnim tygodniu lipca rzecznik agencji, Josh Finch.
Oczywiście, Wilmore i Williams mogliby powrócić na ziemię całkiem szybko. Tak się bowiem składa, że statek Dragon firmy SpaceX jest jak najbardziej dostępny – i działa. Co więcej, firma Elona Muska dokonuje regularnych startów rakiet w przestrzeń, więc nawet przygotowania do startu nie musiałyby być długie. Wszystko prezentowałoby się optymistycznie – gdyby nie to, dla NASA byłaby to katastrofa wizerunkowa.
Sondaże ważniejsze od astronautów?
A nawet nie tyle (lub nie tylko) dla agencji, co przede wszystkim dla kontrolowanej przez Demokratów administracji federalnej. W USA niedługo odbędą się wybory, na które publiczny pokaz nieudolności (i tak zresztą mający miejsce) może niedwuznacznie wpłynąć. Tymczasem realizacja programu Starliner uchodziła za idée fixe obecnego kierownictwa agencji i jej patronów.
I choć SpaceX jest kontraktorem NASA i regularnie realizuje jej zlecenia, to uzasadnieniem takiej polityki ma być niechęć od uzależniania się od jednego dostawcy. Tak przynajmniej brzmi wersja oficjalna. Nieoficjalnie wskazuje się natomiast na aspekt polityczny. Już wcześniej bowiem Elon Musk nie cieszył się sympatią ze strony Demokratów. Zwłaszcza od kiedy przejął portal Twitter (obecnie X), i zmienił uprzednio preferencyjną wobec lewicy politykę moderacyjną.
Obecnie zaś, biorąc pod uwagę, że publicznie poparł on niedawno Donalda Trumpa, konieczność zwrócenia się doń o pomoc byłaby dla politycznych decydentów upokarzająca. Na tyle, że odwlekają oni jak mogą datę powrotu. Nie będą mogli jednak czynić tego zbyt długo – Starliner jest certyfikowany do przebywania w przestrzeni kosmicznej nie dłużej niż 90 dni.
Wówczas administracja może zostać jednak zmuszona, by pójść do Canossy i zapukać do drzwi Muska.