
Alarmowy wskaźnik w USA. Ostatni raz pojawił się przed krachem 2008 roku. Kryzys w drodze?
Amerykańska gospodarka znowu wysyła sygnał, którego inwestorzy, ekonomiści i politycy nie mogą zignorować. Wskaźnik, który poprzedził globalny kryzys finansowy 2008 roku, właśnie osiągnął identyczny poziom. Czym jest ten wskaźnik i czy historia ma zamiar się powtórzyć? Spieszymy z wytłumaczeniem.
Historia się powtarza?
W pierwszym kwartale 2025 roku deficyt na rachunku bieżącym USA – czyli różnica między wartością eksportowanych i importowanych towarów, usług oraz przepływami dochodów – wzrósł o 44%, sięgając rekordowych 450 miliardów dolarów. To aż 6% amerykańskiego PKB. Ostatni raz taką skalę nierównowagi notowano w… 2006 roku, tuż przed największym załamaniem finansowym XXI wieku.
Taki deficyt oznacza, że USA więcej konsumuje i inwestuje, niż produkuje. W efekcie musi ten niedobór finansować zadłużeniem zagranicznym … Co historycznie bywało sygnałem ostrzegawczym przed kryzysami (np. podczas GFC z 2007–2008). Wtedy także rynki finansowe, ze szczególnym uwzględnieniem akcji weszły w niemal niekontrolowaną spiralę spadkową.
Powrót nierównowagi sprzed krachu
Dla wielu może to brzmieć jak ekonomiczny żargon, ale ci, którzy pamiętają tamten okres, wiedzą, że niepokojąco szeroki deficyt na rachunku bieżącym poprzedził pęknięcie bańki kredytów hipotecznych. Przed 2008 rokiem był to jeden z niedostrzegalnych sygnałów ostrzegawczych… Dziś wraca z całą mocą.
Obecny deficyt nie wziął się znikąd. Pierwszy kwartał był zniekształcony przez masowe przyspieszanie importu – firmy starały się zdążyć przed wprowadzeniem nowych ceł przez administrację Trumpa. To uderzyło w dane o PKB, ale i znacząco pogłębiło nierównowagę handlową.
Skąd te miliardy?
W tle mamy nie tylko nierównowagę w handlu. Z drugiej strony tego samego medalu znajduje się gigantyczny napływ kapitału zagranicznego. Obcokrajowcy coraz chętniej lokują pieniądze w amerykańskich aktywach – obligacjach, akcjach, dolarze. Efekt? Przewartościowane rynki, rekordowy poziom zadłużenia wobec reszty świata (obecnie 26 bilionów dolarów, czyli niemal 90% PKB) oraz coraz silniejsza presja na Rezerwę Federalną.
Jak mówi strateg Deutsche Banku, George Saravelos, „Stany Zjednoczone są dziś coraz bardziej uzależnione od zagranicznego kapitału – to zagraża ich suwerenności gospodarczej”. A doradcy Trumpa nie kryją, że chcą ten model przestawić – poprzez cła, osłabienie dolara i wymuszanie większej stymulacji fiskalnej od partnerów handlowych.
Mar-a-Lago, Pennsylvania i cień dolara
Stephen Miran, jeden z głównych doradców gospodarczych Białego Domu, sugerował nawet powołanie nowej umowy międzynarodowej – „Mar-a-Lago Accord” – mającej zrestrukturyzować amerykański dług. Choć ten pomysł uznano za politycznie nierealny, inna koncepcja – „Pennsylvania Plan” – zyskuje na popularności: chodzi o skracanie terminów zapadalności długu USA i zachęcanie krajowych inwestorów do zastępowania zagranicznych w roli nabywców obligacji.
Przy okazji – według niektórych – może to też utorować drogę dla stablecoinów (kryptowalut opartych o obligacje skarbowe) i ułatwić Rezerwie Federalnej dalsze luzowanie polityki monetarnej. Czyli: słabszy dolar, wyższe długoterminowe stopy i… jeszcze więcej presji na Fed.
Ameryka balansuje nad przepaścią?
Pytanie pozostaje otwarte: czy obecny poziom deficytu to jednorazowy „wyskok” wynikający z zawirowań handlowych, czy początek większego załamania? Większość ekonomistów zgadza się w jednym – tak duży deficyt nie utrzyma się długo bez konsekwencji. To sygnał, który w przeszłości zwiastował poważne turbulencje.
Czy mamy więc do czynienia z kolejnym prologiem do finansowego trzęsienia ziemi? Historia pokazuje, że rynek rzadko ostrzega dwa razy tym samym sygnałem. Tym razem być może nie dostaniemy trzeciej szansy, by posłuchać.