Ta firma zbuduje nowy amerykański myśliwiec. Jak feniks z popiołów, euforia dot. akcji
Boeing zdobył gigantyczne zlecenie sił zbrojnych USA na zaprojektowanie nowego, futurystycznego samolotu bojowego. Nowy amerykański myśliwiec powstanie w ramach programu NGAD (New Generation Air Dominance), i ma, jak nazwa wskazuje, być maszyną przewagi powietrznej. Firmie Boeing sukces ten spada, nomen omen, jak z nieba.
Decyzję dot. wyboru głównego wykonawcy programu NGAD ogłosił wczoraj prezydent Donald Trump, wespół z sekretarzem obrony, Pete’m Hegsethem, w czasie konferencji prasowej w Białym Domu. Nowy myśliwiec oficjalnie określono jako F-47. Jak powiedzieli, w toku prowadzonych w tajemnicy, trwających już od pięciu lat testów propozycja koncernu Boeing została oceniona najwyżej.
W pokonanym polu pozostał Lockheed Martin, producent obecnie – i jeszcze przez długie dekady – podstawowej maszyny bojowej wszystkich amerykańskich formacji lotniczych (prócz Sił Powietrznych jako takich, własne lotnictwo mają tam bowiem również Armia, Marynarka czy Korpus Marines). Wcześniej z postępowania konkursowego wycofał się inny konkurent, Northrop Grumman.
„Po rygorystycznej i dokładnej rywalizacji między niektórymi z najlepszych amerykańskich firm lotniczych, Siły Powietrzne zamierzają przyznać Boeingowi kontrakt na platformę dominacji powietrznej nowej generacji (…) jesteśmy przekonani, że ogromnie przerasta ona możliwości każdego innego kraju”
~ Donald Trump
o wyborze nowego myśliwca w ramach NGAD
Duszące macki „różnorodności”
Zwycięstwo w takim przetargu stanowi ogromny sukces dla dowolnej firmy zbrojeniowej. Programy takie jak NGAD to zlecenia na całe dekady do przodu. Obejmują one nie tylko zaprojektowanie, prototypowanie, przetestowanie i seryjną produkcję samolotów, ale też wsparcie ich eksploatacji czy późniejsze modernizacje. Słowem, obsługę całego cyklu życia i eksploatacji myśliwców.
Nawet normalnie zlecenie takie to żyła złota, oznaczająca stabilną rzekę pieniędzy przez lata. Dla firmy Boeing jej znaczenie jest jednak znacznie większe. I daleko wykracza poza sam finansowy aspekt przetargu. Boeing bowiem przez ostatnie lata – a zwłaszcza w ubiegłym roku – znalazł się na dnie najgorszego i najbardziej brzemiennego w skutki kryzysu w swojej historii.
Przyczyną tego było sprzężenie szeregu destrukcyjnych dla producenta zjawisk. Firma ta, niegdyś słynąca ze znakomitej jakości swoich konstrukcji lotniczych, w krótkim czasie całkowicie tę renomę zatraciła. Długoletnią troskę o jakość i aspekty inżynieryjne management Boeinga zastąpił politycznym aktywizmem w ramach DEI i maksymalizacją krótkoterminowego wzrostu kursu akcji.
Ten ostatni osiągano, prowadząc rabunkową eksploatację maszyn, pozbywając się doświadczonego personelu, ścinając zakręty i bezpośrednio oszczędzając na kontroli jakości. Byle szybciej, byle taniej. I byle skład pracowników był „różnorodnościowy” (w tłumaczeniu: zawierał odpowiednio dużo czarnych, kobiet i mniejszości, i stosownie mało białych).
Boeing znów rozkłada skrzydła
Efekty takiej polityki były w istocie do przewidzenia – przyczyniła się ona do liczonych w setki ofiar śmiertelnych wypadków lotniczych. I liczonych miliardami strat finansowych, ciągnących się wciąż postępowań prawnych oraz wzmocnionego nadzoru regulacyjnego. Przykładowo, Boeing ma wyznaczony miesięczny limit samolotów B737 MAX, które wolno mu wyprodukować.
W takiej sytuacji długoletni, „legendarny” prezes Boeinga, Dave Calhoun – który firmował powyższą politykę – został zmuszony do odejścia. Mimo, że bardzo nie miał na to ochoty. Jego następcą w sierpniu ubiegłego roku został, pierwszy raz od dawna, menedżer z doświadczeniem w lotnictwie (a nie tylko „administracji biznesowej” i księgowości korporacyjnej), Kelly Ortberg.
Rozpoczął on żmudny proces odbudowy jakości produkcji lotniczej firmy. Dokonał on cięć w centrali firmy, wynegocjował porozumienie ze związkami zawodowymi. Odciął się też od lewicującego aktywizmu DEI, likwidując odpowiedzialny zań dział i wracając do merytokratycznego systemu oceny pracowników w firmie. W tym kontekście zlecenie na nowy myśliwiec stanowi niemal oddech życia dla firmy.

I pierwszy od dawna sygnał, że Boeing podnosi się z popiołów kryzysu. Rynek już ten fakt zauważył. Kurs notowań akcji koncernu dawno nie zanotował takiego jednorazowego wzrostu. I choć wiele zależeć będzie od tego, czy program F-47 uda się firmie z sukcesem przeprowadzić, samo zwycięstwo w przetargu to krytyczny krok do odbudowy reputacji starego producenta samolotów.