„Nie ma opcji, żebyśmy zatrudnili białego człowieka”. Korporacje z USA programowo dyskryminują
- Korporacje medialne oraz należące do tzw. Big Tech-u walczą z rasizmem. W taki oto sposób, że same wprowadzają u siebie agresywny rasizm. Ale tak długo, jak szykany skierowane są przeciwko osobom o białej skórze, nie widzą w tym problemów – a nawet są z tego zadowolone. Najnowszy przykład tego, jak dyskryminuje Disney, właśnie doczekał się ujawnienia.
- Wprost niewyobrażalne, że jemu i innym koncernom o podobnym nastawieniu – które zostałyby prawnie i PR-owo zniszczone, gdyby postępowały tak wobec czarnych – coś takiego uchodzi. Czy też może „jak długo będzie uchodzić?” – Nagrania takie, jak przedstawione poniżej, coraz bardziej nastawiają bowiem opinię przeciwko nim oraz ich upolitycznionym, postępowym zarządom.
Ujawniono dowody cokolwiek skandalicznych praktyk dyskryminacyjnych, które w swoim podejściu wobec pracowników stosują niektóre znane amerykańskie korporacje. Na pierwszy rzut oka mogłoby się to wydawać dziwne. Liczne tamtejsze podmioty korporacyjne wydają się bowiem być szczególnie przewrażliwione na punkcie przeciwdziałania dyskryminacji.
Niewiele przesadzając, można stwierdzić, że co drugie słowo w ich oficjalnych oświadczeniach dotyczy „dawania szans”, „likwidowania barier” czy „uczciwości”. Jednak owa uczciwość i szansę dotyczy tylko i wyłącznie określonych, preferowanych i faworyzowanych grup. Grup, dodajmy, wyznaczanych całkowicie według linii rasowych, demograficznych, płciowych czy religijnych.
W tym kontekście zapewnienia o „równościowym” traktowaniu pracowników brzmią po części jak nieśmieszny żart, po części zaś jak obelga. Zupełnie jak w demokracji socjalistycznej – która jest absolutnie uczciwą demokracją, pod warunkiem, że zawsze wygrywają komuniści.
Światło na te praktyki rzuciły ujawnione w tym oraz zeszłym tygodniu nagrania z prywatnych rozmów. Nagrania te zarejestrował dziennikarz śledczy James O’Keefe, rozmawiając z wysokimi menedżerami koncernu Disney. Firma ta uchodzi za jedną z najgłośniejszych i najbardziej ostentacyjnych w swoich deklaracjach walki o równość szans. Cóż, równość szans, którą Disney faktycznie aplikuje, brzmi jak szyderstwo owego pojęcia.
Disney – Fabryka Snów Koszmarów
Najpierw, w zeszłym tygodniu, z dziennikarzem porozmawiał – nie wiedząc o ukrytej kamerze – Michael Giordano, wiceprezydent firmy ds. biznesowych. Wedle jego słów „nikt nie powie tego głośno, ale nie rozważa się [zatrudnienia] żadnych białych mężczyzn (…) Nie ma opcji, żebyśmy zatrudnili białego gościa”. Wszystko oczywiście w ramach „walki z rasizmem” i „o inkluzywność”.
Aby jednak ukryć fakt bezpośredniego łamania prawa, które takie praktyki stanowią, Disney wypracować miał cały specyficzny żargon, zawierający słowa z ukrytymi znaczeniami. Jak podaje Giordano, „[w firmie] mogą powiedzieć ci coś w stylu 'nie szukamy szablonowych kandydatów na to stanowisko’, żeby nie był to prawnie liczący się pretekst [do pozwu]. Ale wszyscy wiedzą, o co chodzi”.
Jak coś takiego jest możliwe w XXI wieku, z całym prawodawstwem antydyskryminacyjnym – które, notabene, Disney hałaśliwie popiera? Otóż bardzo prosto – dzieje się to pod płaszczykiem lewicowego, politycznego aktywizmu, którym przesycone ma być wyższe kierownictwo firmy oraz osobiście jej prezes, niesławny Bob Iger. Disney zaprzecza temu publicznie, lecz w istocie w firmie zwalcza się tylko i wyłącznie rasizm przeciw czarnym i kolorowym.
Rasizm wobec białych jest natomiast nie tylko akceptowany, ale nawet premiowany. Również finansowo – menedżerowie, którzy osiągną wyższy „wskaźnik różnorodności” (tj. pozbędą się białych pracowników, a na ich miejsce zatrudnia czarnych lub „przedstawicieli mniejszości seksualnych”) otrzymują nagrody finansowe.
Tęczowa Baba Jaga z bajki na dobranoc
Wersję tę równie nieświadomie potwierdził i rozwinął kolejny z nagranych menedżerów Disneya. Sohrab “Dave” Makker, dyrektor ds. produkcji i finansów, rozwinął się na temat wskaźnika „różnorodności”, który mierzy jego komórka organizacyjna – a który oznacza udział wszystkich tych, którzy nie są białymi mężczyznami, a tym bardziej, gdy są oni jeszcze heteroseksualni.
Trudno zaprzeczyć, że wszystko to cokolwiek kojarzy się z mierzeniem wskaźnika „pochodzenia robotniczego” w dawnym Związku Sowieckim czy „niemieckiej krwi” w III Rzeszy. I jak dodaje Makker, owa „różnorodność” (podobnie jak wspomniane wskaźniki w powyższych, ponurych przykładach historycznych) jest mocno popierana przez kierownictwo. Skutkiem czego „różnorodność idzie w górę” – cóż za sukces dla firmy…
Makker przyznał także coś jeszcze – a czemu Disney też zaprzeczał. Chodzi o implementowanie – w bajkach dla dzieci (!) – jednoznacznie politycznej „problematyki LGBT”. Jak stwierdza, takie zabiegi bynajmniej nie są konieczne z punktu widzenia fabularnego, jednak zgodne z polityką firmy. Dodał, że nader często oznacza to komercyjną klapę kolejnych produkcji – „widownia nie współpracuje” – jednak bynajmniej nie zniechęca to koncernu do dalszych takich prób. Aktywizm ma być bowiem ważniejszy od interesów finansowych akcjonariuszy.
O’Keefe zapowiedział przy tym publikację również trzeciej transzy nagrań ukrytych rozmów z przedstawicielami niegdysiejszej Fabryki Słów. Disney jest zreszstą obecnie celem ogólnokrajowego pozwu zbiorowego. Fundacja America First Legal reprezentuje w niej liczne grono białych, mężczyzn oraz osób wyznania chrześcijańskiego i żydowskiego, które mimo swoich kompetencji zostały pozbawione szans na zatrudnienie w wyniku preferencji rasowych i politycznych zarządu. Powołuje się m.in. na ujawnione przez Elona Muska wewnętrzne wytyczne firmy, nakazujące zinstytucjonalizowaną dyskryminację białych.
„Młody i dynamiczny zespół”
Disney, choć stanowi z pewnością najbardziej wybuchowy i rażący przykład, bynajmniej nie jest pod tym względem jedyny. Na początku tego miesiąca do nowojorskiego sądu wpłynął pozew przeciwko koncernowi IBM. Grupa b. pracowników – w tym także niegdysiejszych członków jego kierownictwa – oskarża firmę o jawną dyskryminację wobec białych mężczyzn.
Prezes IBM, Arvind Krishna, miał zostać nawet przyłapany na otwartym żądaniu od swoich podwładnych, by „zdywersyfikowali” swoich pracowników. Czyli, innymi słowy, zwolnili białych, a zatrudnili na ich miejsce czarnych. Lub kolorowych – wobec menedżerów pochodzących z Indii formułowano już liczne zarzuty dot. pozamerytorycznego preferowania swoich rodaków (i to nie tylko w samych Indiach, ale też na terenie USA).
Miała to być kolejna odsłona już wcześniejszych zarzutów, które z kolei podnosiły, że IBM programowo szykanuje ze względu na wiek. Ma bowiem nieuczciwie traktować, szykanować, a nawet zafałszowywać wyniki na niekorzyść starszych wiekiem pracowników. Wszystko po to, by się ich pozbyć i móc zastąpić ich „młodą kadrą”. Która jakoby ma być lepsza dla wizerunku firmy.
Wraz z IBM analogiczne oskarżenia dosięgły również firmy Kyndryl. Podmioty te były już zmuszone do wypłaty odszkodowań we wcześniejszych procesach, m.in. w wyniku wyroku kanadyjskiego sądu. Uznano w nim je winne bardzo podobnych praktyk.
Warto zauważyć – to doniesienia tylko z ostatnich tygodni. Lista korporacji, które czują się uprawnione do wręcz rażącej dyskryminacji i nieuczciwości wobec wszystkich, którzy nie należą do „modnych” mniejszości, jest znacznie dłuższa. Głośna była sprawa Boeinga, który w wyniku podobnej polityki odnotował najgorszy kryzys w historii firmy. Pozwy w podobnych przypadkach toczą się także przeciwko Google, McDonald’s, Salesforce, liniom lotniczym…