Indie domagają się „reparacji” od światowego giganta. Chodzi o statek z ropą

Indie domagają się „reparacji” od światowego giganta. Chodzi o statek z ropą

Indie zażądały „reparacji” od światowego giganta transportu morskiego, koncernu Mediterranean Shipping Company, znanego szerzej jako MSC. Sprawę wniósł indyjski stan Kerala, położony na południu subkontynentu. Jej powodem i przyczyną żądań jest zaś wyciek ropy, do którego doszło na Morzu Arabskim. Wyciek ów miał skazić wybrzeża tego stanu. Sprawa jest przy tym mocno zawikłana prawnie, i budzi liczne pytania dot. zarówno samego pozwu, jak i organów orzekających.

Słowo „reparacje” może kojarzyć się tutaj nieco pejoratywnie, przywodząc na myśl podnoszone w ostatnich latach postulaty pewnych aktywistów politycznych, domagających się transferów socjalnych dla określonych grup (i tylko dla nich) na podstawie ich rasy i koloru skóry. W tym przypadku nie chodzi jednak o sięgające czasów kolonialnych preteksty historyczne, służące realizacji bieżących interesów politycznych i finansowych, a reparacje bliskie technicznemu znaczeniu tego słowa.

Pogodna, majowa katastrofa

Powodem roszczeń wysuwanych przez Indie, reprezentowane przez władze Kerali, jest bowiem oficjalnie właśnie likwidacja szkód wyrządzonych przez katastrofę. 25. maja tego roku należący do firmy statek, kontenerowiec MSC ELSA 3, płynący z jednego lokalnego portu, Vizhinjam, do innego — Koczinu, przewrócił się. Przyczyną katastrofy miała być awaria systemu balastowego. W wyniku wydarzenia statek zatonął, ze zbiorników paliwa jednostki doszło zaś do wycieku.

To zaś miało oczywiście konsekwencje środowiskowe. Prócz samego paliwa czynnikiem grożącym niebezpieczeństwem była także zawartość niektórych kontenerów na pokładzie statku. Miały one bowiem zawierać węglik wapnia oraz chemiczne przeciwutleniacze gumy — jakkolwiek na szczęście nie stwierdzono ich wycieku. Wynajęta przez MSC amerykańska firma T&T Salvage przeprowadziła operacje oczyszczające, lokalizując i usuwając materiały grożące skażeniem.

Mimo to, jak twierdzą lokalne władze, południowe Indie ucierpiały w wyniku wydarzenia. Tamtejsze „środowisko, przemysł rybny oraz zdrowie publiczne” miały zostać wystawione na szwank w wyniku obecności ropy w wodzie. Miejscowe organy miały apelować o powstrzymanie się od połowów, organizując wsparcie socjalne dla około 100 tys. ludzi żyjących z rybactwa w regionie. Teraz zaś domagają się, by koszty te poniosła MSC.

Konkretnie, chodzi o 86,26 miliarda rupii indyjskich jako zadośćuczynienie za szkody środowiskowe, 3,78 mld rupii tytułem kosztów rekultywacji (czy to się nie pokrywa z poprzednim punktem…?) oraz 5,27 jako pokrycie utraconych dochodów miejscowej branży rybackiej. Całość roszczeń opiewać ma na równowartość 1,1 miliarda dolarów. Tyle, że tutaj zaczynają się także schody. Te prawne oraz praktyczne.

Czy Indie mają władzę nad firmą ze Szwajcarii?

MSC to firma włosko-szwajcarska, obecnie z siedzibą w Szwajcarii. Statek ELSA 3 formalnie zarejestrowany był w Liberii. Do katastrofy doszło zaś na akwenie Morza Arabskiego, stanowiącego wody międzynarodowe. To sprawia, że nieco problematycznym zagadnieniem może być tutaj ustalenie kwestii jurysdykcji. Tym bardziej, że działania, jakie podejmują tutaj Indie, nie budzą nadziei na szybkie (ani bezbolesne) rozwiązanie problemu.

Indyjskie organa sądowe same i z miejsca uznały bowiem, że mają jurysdykcję nad MSC. Odkładając na bok dość oczywisty fakt, że hinduski sąd decyduje tutaj we własnej sprawie (jak również zrozumiałe emocje społeczne, jakie wywołała katastrofa), zapowiedzią pewnych problemów może być też ich kroki praktyczne. Indie wydały bowiem decyzję o aresztowaniu innego statku MSC, akurat cumujący w porcie Vizhinjam, który jednak nie był w żaden sposób zamieszany w katastrofę, jako zakładnika — którego zajęcie ma wymusić na firmie z góry wpłacenie depozytu w wysokości odpowiadającej roszczeniom.

Co istotne, decyzję tę promulgowały nie lokalne władze, a domagał się ich sam sąd (konkretnie — Sąd Najwyższy stanu Kerala, nakazując jej wykonanie administracji portu). Sąd działający jako prokuratura stawia zaś pod znakiem zapytania nie tylko kwestię jurysdykcji, ale także niezawisłości miejscowych ciał orzekających. Nietrudno też przewidzieć, jaka byłaby sentencja ich wyroku, gdyby MSC uznało ich władzę i faktycznie wpłaciło, jeszcze zanim odbył się proces, żądane 1,1 miliarda dolarów. Jakie faktycznie kroki planuje firma — na razie nie wiadomo.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.