Chiny reagują na cła Trumpa – ale nie tak, jak się spodziewano

W odpowiedzi na cła, które decyzją Donalda Trumpa zaczną obowiązywać od wtorku, Chiny wprowadzą własne cła na towary pochodzące z USA. Ruch ten był nie tylko do przewidzenia, ale stanowił wręcz oczywistość. Szczególnie biorąc pod uwagę chińskie uwarunkowania polityczne. Mimo to, wiele głosów podnosi fakt, że chińska odpowiedź to nie to, czego się spodziewano.

Decyzja Trumpa o nałożeniu 10-procentowych ceł na towary pochodzące z Chin była świadomym, przemyślanym wyborem. Gospodarz Białego Domu nie od dziś prezentuje stanowisko, że stosunki handlowe łączące Chiny i Stany Zjednoczone nie jest bynajmniej układem win-win, jak przedstawiali go zwolennicy wolnego handlu.

Wprost przeciwnie – twierdzi Trump – układ ten ma jednego zwycięzcę, i są nim Chiny. A także jednego przegranego i „frajera”, którym są Stany Zjednoczone. A które jednak pozostawały w tym układzie, ponieważ akurat z punktu widzenia wąskich grup społecznych (takich jak inwestorzy czy korporacyjna kadra kierownicza) outsourcing przemysłu do Azji, w ogólnym rozrachunku dla USA destrukcyjny, dla nich jest finansowo opłacalny.

Opinię taką Trump otwarcie głosił i w toku kampanii wyborczej, i po wyborze na prezydenta. Stąd też nie dziwi fakt, że w istocie zdecydował się na działania, które mogą rozpętać wojnę handlową i celną. W końcu, konkludował, USA mają w niej mniej do stracenia, a więcej do zyskania. Co jednak ogromnie ciekawe to to, że Xi Jinping wydaje się w tym zakresie… zgadzać z Trumpem.

Na to bowiem wskazują kroki, jakie Chiny podjęły w ramach retorsji wobec USA. Co do zasady, Xi musiał zareagować – tego wymagały od niego względy zarówno wewnętrznej, jak i międzynarodowej polityki. Szczególnie w azjatyckiej mentalności, w której pozostawienie wrogiego kroku bez odwetu świadczy o słabości i przekłada się na utratę twarzy. A co za tym idzie – osłabienie niezwykle istotnego tam autorytetu.

Chiny „boso, ale w ostrogach”?

Mimo to, można odnieść wrażenie, ze retorsje wprowadzone przez Chiny są cokolwiek ograniczone. Obejmują one wprowadzenie 15-procentowych ceł na import amerykańskiego węgla oraz skroplonego gazu LNG, a także 10-procentowych ciężarów na ropę łupkową oraz sprzęt rolniczy. Oczywiście, jak zwykle w przypadku Chin, działaniom oficjalnym towarzyszą nieoficjalne, czasami znacznie ważniejsze.

W ramach tych ostatnich Chiny „odkryły”, że koncern Google może być na bakier z przepisami antytrustowymi, dodały (naturalnie w wyniku „niezależnego” dochodzenia) dwie amerykańskie firmy do czarnej listy oraz jeszcze bardziej zaostrzyły kontrolę nad eksportem strategicznych surowców. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że już wcześniej niemal zablokowały ich strumień, na niewiele się to zda.

Mimo to, uwzględniając pełniejszy obraz sytuacji, kroki Pekinu nie mają charakteru otwartego parcia na gospodarczą konfrontację – a wprost przeciwnie. Zupełnie jakby Chińczycy pragnęli odpowiednio się zrewanżować, jednak w sposób nieprowadzący do eskalacji. Znaczenie może mieć tu w istocie fakt, że rynek amerykański stanowi ogromnego odbiorcę chińskiego eksportu.

I Chiny faktycznie mogą mieć więcej do stracenia. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę spowolnienie gospodarcze w Państwie Środka i gorączkowe kroki władz w celu stymulacji gospodarki. W tej sytuacji wojna celna może być ostatnim, na co Pekin ma ochotę. I stąd też ograniczony, selektywny charakter jego ceł – w porównaniu do obejmujących wszystkie towary ceł nałożonych przez Trumpa.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.