Argentyna importuje… wołowinę! Gospodarcze cuda po wolnościowych reformach
Jak wiadomo, Argentyna już w XIX wieku słynęła z najlepszej na świecie wołowiny. Stąd też tytułowy import wołowiny może nasuwać skojarzenia z pojęciem noszenia drewna do lasu. Hodowla bydła i eksport mięsa na cały świat były jednym z głównych fundamentów oryginalnego cudu gospodarczego tego kraju. Tego, w wyniku którego na przełomie XIX i XX stulecia kraj ten był jednym z najbogatszych miejsc na ziemi. I miał przed sobą optymistyczne perspektywy.
Oczywiście, owe perspektywy niezbyt się spełniły. Historia potoczyła się bowiem w innym kierunku, zaś do władzy doszli politycy „wrażliwi społecznie”. W tym zwłaszcza niesławny gen. Juan Domingo Perón – założyciel ruchu, którego długoletnie rządy, przeplatane licznymi zamachami stanu, w dużej mierze odpowiadają za to, że Argentyna stoczyła się z pozycji jednego z najzamożniejszych państw globu do tego, które słynie z gigantycznej inflacji i regularnych bankructw skarbu państwa.
Cuda (inflacyjne) ogłaszają
Odmiana – i to, biorąc pod uwagę skalę historyczną, wręcz nagła i błyskawiczna – przyszła niemal dwa lata temu. Jesienią 2023 r. wybory prezydenckie dość niespodziewanie wygrał Javier Milei – zdeklarowany libertarianin, otwarcie lekceważący polityczną poprawność. Począł on wdrażać szeroko zakrojone reformy, głęboko liberalizując gospodarkę, unieważniając setki regulacji, likwidując tysiące stanowisk biurokratycznych i przywracając w kraju dynamikę rozwojową.
Efekty w dużej mierze zaskoczyły obserwatorów – tym bardziej, że Milei nie dysponuje nawet większością parlamentarną. Argentyńska gospodarka nie tylko ustabilizowała się, ale też znów zaczęła notować wzrosty. W przeciągu roku-dwóch tamtejsze, peso, niegdyś niemal bezwartościowa w wyniku ciągłego finansowania rozdętych wydatków budżetowych przez dodruk waluty, umocniło się w sposób nie do poznania. Jeszcze niedawno gigantyczna inflacja spadła zaś do drobnych, jednocyfrowych wartości.
I to właśnie stało się przyczyną fenomenu, który w tamtejszych realiach uchodzi niemal za absurdalny. Oto bowiem tamtejsze rzeźnie zaczęły sprowadzać wołowe tusze z zagranicy. Na niewielką, póki co, skalę (około 1 tys. ton miesięcznie – w porównaniu do 250 tys. ton rodzimej produkcji) ale jednak. I to mimo faktu, że Argentyna do dziś szeroko eksportuje wołowinę, i czyniła to zresztą nawet w latach (dekadach) głębokiego kryzysu. Wzmocnienie peso sprawiło bowiem, że import stał najbardziej opłacalny od dawna.
Argentyna skorzysta na cłach?
Tym bardziej, że nie trzeba w tym celu szukać daleko. Choć bowiem z hodowli bydła na pampie słynie w regionie głównie Argentyna, to również w południowej Brazylii panują ku temu bardzo sprzyjające warunki. Brazylia zaś, jeśli chodzi o eksport wołowiny, dość nagle napotkała spore problemy. Głównymi klientami eksportowymi były dotąd USA i Chiny. Administracja Trumpa, jak wiadomo, nałożyła jednak na brazylijski import zaporowe, retorsyjne cła rzędu 50 procent.
Co za tym idzie, większość wolumenu tamtejszej wołowiny trafi najpewniej do Chin. Jeśli dojdzie do ratyfikacji umowy Mercosur w UE należy najpewniej spodziewać się także jej „zrzutu” na Starym Kontynencie. To jednak wywołuje gwałtowną obniżkę cen. Mając to na względzie, brazylijskim hodowcom zaczyna opłacać się sprzedać bydło – zaś argentyńskim masarniom je kupić – po sąsiedzku. W ten sposób być może finalnie i tak wołowina ta trafi zresztą do USA.
W myśl bowiem obecnych porozumień administracji Trumpa z rządem pozostającego z nim w przyjaznych relacjach Javiera Milei, Argentyna obciążona jest jedynie stosunkowo niewielkim, 10-procentowym cłem importowym.
