Kim Dzong Un i jego nowe „zabawki” latające
W minioną sobotę w Korei Północnej odbyła się tradycyjna parada wojskowa, którą obserwował Kim Dzong Un. Zaprezentowano na niej najnowsze „zdobycze” techniki wojskowej jakie pojawiły się w arsenale reżimu i co za tym idzie również w rodzinie Kimów.
Na paradzie pokazano wiele sztuk uzbrojenia, ale gwoździem programu był określany przez wielu ekspertów jako największy, zdolny do przemieszczania się po drogach na specjalnym pojeździe, międzykontynentalny pocisk balistyczny (ICBM) na paliwo ciekłe.
Do trzech razy sztuka?
Nie jest to pierwsza broń tego typu. Już wcześniej Koreańczycy z Północy prezentowali światu swoje uzbrojenie z tego obszaru. Były to pociski balistyczne typu HS-14 i HS–15. Ten ostatni ma mieć zasięg umożliwiający swobodne dotarcie nad Stany Zjednoczone. Do jego transportu wykorzystywano 9 osiową ciężarówkę, która musiała trafić do kraju od ” bliżej nieokreślonych zaprzyjaźnionych” producentów, gdyż biedna Korea Północna nie ma możliwości wyprodukowania takiego pojazdu (Polska raczej też nie zbudowałaby czegoś takiego…).
Najnowsze „dziecko” armii Korei Północnej przewożone jest na pojeździe posiadającym aż 11 osi. Po co to całe rozpisywanie się o kołach, osiach i ciężarówkach? Bo jak w większości przypadków w życiu, rozmiar ma znaczenie i im większy TEL (Transporter erector launcher) tym większy pocisk i tym prawdopodobnie większa siła rażenia.
Po co to wszystko?
Analitycy zaczęli rozbierać dostępne dzięki uprzejmość koreańskiej telewizji urywki filmowe na części pierwsze. Pojawiła się również doskonała okazja by „przyłożyć” Trumpowi za fiasko jego polityki wobec reżimu. Wydaje się jednak, że w tym wszystkim gubimy jedną rzecz.
Broń nuklearna była, jest i będzie w Korei Północnej. Teatrzyk wokół rozmów jest tylko i wyłącznie metodą na przeczekanie i na pokazanie opinii publicznej, że „coś robimy”. Istota problemu, jaką są możliwości wynikające z posiadania takiego uzbrojenia nie zniknie. Poza armią, której siła zapewne jest iluzoryczna, bo wynika z masy żołnierzy, Kim Dzong Un nie posiada innej dźwigni poza bronią nuklearną i jej nie odda. Nie odda jej również wierchuszka komunistyczna. Bacznie przygląda się ona poczynaniom młodego wodza i zapewne jest gotowa by wkroczyć, gdy skręci w „niepoprawną politycznie” stronę.
Kolejne akty przedstawienia
Znów zatem jesteśmy świadkami teatrzyku. Jego kolejne akty zostały rozpisane wraz z zagraniem przez orkiestrę pierwszego akordu, czyli z wejściem w posiadanie broni nuklearnej. Następnym krokiem było dopracowywanie nosicieli, a dziś obserwujemy monstrum na 11 osiowej platformie transportowej. Naturalną ścieżką rozwoju będzie teraz udoskonalenie głowic, być może ich liczby i precyzji uderzenia. Tak duży nosiciel aż się prosi o zoptymalizowany MIRV. Czy „przyjaciele” znów pomogą?
Nie ważne jak bardzo liberalne demokracje będą się nadymać, jakie sankcje nakładać i jak perorować będą głowy państw przed kamerami. Tej lawiny najpewniej zatrzymać się już nie da. Dlaczego najpewniej? Nie wiemy jaki wpływ na reżim mają Chiny. Czy są w stanie jednym pociągnięciem go obalić i zamknąć program nuklearny jeśli będzie to im na rękę? Trudno powiedzieć. Odpowiednio zmotywowana i zapatrzona w Koreę Północną grupa ludzi może trzymać rękę na przysłowiowych „guzikach atomowych”. Trajektoria lotu pocisków może równie dobrze zamiast w Stany Zjednoczone, zostać wyliczona na Chiny. Czy te będą w stanie się przed takim atakiem obronić?
Sytuacja jest na tyle niejasna, że trudno zawyrokować, który scenariusz jest realny, który możliwy, a który zaledwie mało prawdopodobny. Wydaje się jednak, że wykluczyć nie można żadnego. I to jest w tym wszystkim najgorsze. Na dokładkę nie wiemy, co jeszcze szykuje nam Kim Dzong Un.
Krzysztof Kuska