Prezydent: misja tworzenia rządu ponownie dla Morawieckiego. Czy PiS ma szansę na władzę w tej kadencji?

W toku wygłoszonego dziś wieczorem orędzia, Andrzej Duda ogłosił, że misję tworzenia nowego (czy też nowego-starego) rządu otrzyma Mateusz Morawiecki. Jednocześnie marszałkiem-seniorem zostanie Marek Sawicki, polityk PSL. Nie wdając się w dyskusję zabarwioną politycznymi sympatiami do którejkolwiek z opcji, warto na chłodno rozważyć, czy PiS ma jakąkolwiek szansę na zachowanie kontroli nad rządem w nowej kadencji?

Decyzja prezydenta formalnie ma podstawy – kandydatem na premiera został bowiem reprezentant listy, która w teorii uzyskała największą liczbę głosów oraz sejmowych mandatów. Choć Andrzej Duda nie był do tego zobligowany, to dotychczas właśnie nominaci partii, która była pierwsza w wyścigu wyborczym z zasady bywali desygnowani do funkcji premiera.

Zarazem nie sposób powiedzieć, że Prawo i Sprawiedliwość faktycznie wygrało wybory w sensie politycznym (a nie tylko formalnym), biorąc pod uwagę, że wynik rządzącej partii – 35,38%, przekładające się na 194 posłów – w żaden sposób nie wystarcza, aby osiągnąć większość niezbędną do uzyskania wotum zaufania. Wszystkie inne partie zgodnie wykluczają współpracę z partią (dotychczas) rządzącą.

Istotne znaczenie mogą mieć zwłaszcza publiczne deklaracje o takiej treści ze strony Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Konfederacji. Drugie z tych ugrupowań uzyskało 18 mandatów, natomiast PSL wprowadziło 28 posłów (z 56 przypadających na koalicję Trzecia Droga, w ramach której startowało wraz z ruchem Polska2050). Biorąc pod uwagę ich zorientowanie ideowe, obydwa były postrzegane –przynajmniej w wypowiedziach przedstawicieli PiS – jako potencjalni koalicjanci. Obydwa jednak odcinają się publicznie od takiej możliwości.

Stawiałoby to Mateusza Morawieckiego w obliczu nieomal niewykonalnego zadania, jakim jest zdobycie poparcia 37 posłów opozycji. Zarówno obóz rządzący, jak i opozycja o tym wiedzą – a mimo to ten pierwszy naciskał, aby Mateusz Morawiecki otrzymał misję tworzenia rządu. Podobne naciski medialne – w odniesieniu do analogicznej nominacji dla Donalda Tuska – pochodziły z kręgów opozycji. Co jedni i drudzy mogliby chcieć w ten sposób osiągnąć?

Zobacz też: Jemen wypowiada wojnę Izraelowi, czyli Bliski Wschód w swoim „żywiole”

Teraz nasza kolej

W przypadku opozycji sprawa jest względnie oczywista – chce ona sformować własny rząd i przejąć władzę. Rozmowy w sprawie nowej koalicji toczą Koalicja Obywatelska, Lewica, Polska205 oraz PSL. Wyznaczenie Donalda Tuska (czy któregokolwiek innego jej przedstawiciela) na kandydata do roli premiera pozwoliłoby jej uniknąć dwutygodniowego okresu zwłoki. A zwłoka ta, wbrew pozorom, może mieć znaczenie.

Pierwszym, oczywistym aspektem byłoby pozbawienie PiS-u czasu, którego ten mógłby potrzebować na przekonanie do siebie części posłów opozycji (o czym za chwilę). Stanowiłoby to również formę nacisku na potencjalnych koalicjantów, których ambicje i postulaty (zarówno te dotyczące programu, jak i obsady stanowisk) w oczywisty sposób ze sobą kolidują, powodując przeciąganie negocjacji. Te bowiem, pomimo oficjalnego optymizmu, wciąż nie zostały jednoznacznie zakończone, brak także oficjalnej wersji ich ustaleń.

Wreszcie, czas może mieć istotne znaczenie w kwestii budżetu. Zgodnie z postanowieniami Konstytucji, Sejm powinien uchwalić ustawę budżetową na 2024 r. w terminie 4 miesięcy od wniesienia jej projektu przez rząd. Nie ma przy tym zgodności co do tego, jak liczyć ten termin. Do sejmu poprzedniej kadencji 29 września tego roku wniesiono bowiem stosowny projekt. Nie uchwalono go jednak, zaś pod obrady sejmu nowej kadencji nie przechodzą projekty zgłoszone w czasie trwania poprzedniej.

Sprawa może być o tyle istotna, że w przypadku nieuchwalenia budżetu w wyznaczonym terminie, prezydent może w ciągu 14 rozwiązać parlament i ogłosić nowe wybory. Choć zatem nie ma zgodności względem tego, czy wniesienie projektu budżetu przez dotychczasowy rząd uruchomiło upływ konstytucyjnego terminu, to sama teoretyczna możliwość (mogąca łatwo przerodzić się w polityczno-prawny kryzys o trudnym do przewidzenia wyniku) może skłaniać do pośpiechu.

Zobacz też: Na front za wywołanie zamieszek. Echa antyżydowskich wystąpień w Dagestanie

Nie ustąpim stąd nikomu

Trudniej zrozumieć, dlatego – biorąc pod uwagę sejmową arytmetykę – na misji tworzenia rządu tak mocno zależy PiS. Powierzenie jej Mateuszowi Morawieckiemu z pewnością zapewnia partii rządzącej dodatkowy, dwutygodniowy margines czasowy. W tym czasie, co przedstawiciele partii rządzącej wielokrotnie deklarowali, będą starali się znaleźć poparcie dla swoich rządów w nowej kadencji – czyli przeciągnąć na swoją stronę 37 posłów.

Czy jest to wykonalne? Rozważając ten problem warto pamiętać, że nie musi ona zabiegać o poparcie całych ugrupowań należących do opozycji (to bowiem byłoby znacznie trudniejsze do wyobrażenia), może też pozyskiwać pojedynczych posłów, byle w odpowiedniej liczbie.

Pozyskiwania owego można spróbować na dwa typowe dla polityki sposoby – odpowiadające na klasyczne pytanie „co mi możesz zrobić” oraz „co mi możesz zaoferować?”. Z jednej strony zatem można przypuszczać, że partia rządząca będzie starała się kusić potrzebnych jej polityków niebywałą hojnością, tak w sensie materialnym, jak i politycznym (krążą np. pogłoski o zaoferowaniu stanowiska premiera przedstawicielowi PSL).

Z drugiej strony – PiS miał osiem lat i szerokie możliwości (biorąc pod uwagę np. kontrolę nad prokuraturą), aby zgromadzić szeroki zakres materiałów w ten czy inny sposób wrażliwych dla poszczególnych aktorów. Smutnym faktem jest, że tzw. polityka haków jest od dawna obecna w życiu publicznym RP. Jej rozkwitowi z pewnością nie pomaga fakt niskiej estymy, jaką cieszą się w Polsce politycy, jak również ciążącej nad nimi łatki oportunizmu. To z kolei jest konsekwencją systemu wyborczego, en masse umożliwiającego takie postawy, jak również premiującego ugrupowania o charakterze wodzowskim (mogą być tak opisane obydwie dominujące obecnie siły polityczne).

Pozostaje zatem poczekać, by przekonać się, czy w istocie argumenty, które PiS zamierza przedstawić wybranym politykom opozycji, okażą się dla nich – mimo publicznych deklaracji, które są, cóż, deklaracjami – wystarczająco przekonujące. A jeśli nie, to czy opozycji uda się następnie uzgodnić warunki koalicji i odpowiednio szybko uchwalić budżet.

Może Cię zainteresować:

politykaPolskaPrezydentrządsejm
Komentarze (0)
Dodaj komentarz