Rząd nie przestaje zaskakiwać swoimi propozycjami ingerencji w życie przedsiębiorców. Pensja minimalna na wzór jej siostry inflacji idzie w górę. Czy oznacza to powód do radości? Zapraszam do lektury!
Jakie zmiany nas czekają?
Propozycja rządu jest następująca. Wzrost z 2600 zł do 2800 zł brutto minimalnej pensji, czyli 7,7% w górę. Jest to 53,2% prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w 2021 roku. Oznacza to wzrost wydatków z budżetu państwa o ok. 385,8 mln zł. Stawka godzinowa też wzrośnie. Z obecnych 17 zł brutto na godzinę, będzie 18,3 zł. To akurat nie będzie wielkim kosztem dla budżetu – ok. 2,5 mln zł. Propozycja ta zostanie przedstawiona przez Radę Dialogu Społecznego 31 lipca bieżącego roku.
Czy jest się z czego cieszyć?
Miarą dobrobytu społecznego nie jest wskaźnik pensji minimalnej. By miał on sens, musi mieć on swoje odzwierciedlenie w odpowiednio dobrym wskaźniku inflacji. Niestety obecne zmiany wynagrodzeń w stosunku do tempa rozwoju inflacji nie wniosą zbyt wiele do ogólnego dobrostanu obywateli.
Nominalnie mamy około 3,3 %, więc realnie około 10% zmiany cen w czasie. Przodujemy w Europie pod tym względem. W rzeczywistości wychodzi na to, że proponowany wzrost jest mniej więcej waloryzacją obecnej kwoty pensji minimalnej o wartość inflacji.
O tym jak działają wskaźniki inflacji było więcej tutaj.
Co słychać u bezrobotnych?
Bezrobocie dotknęło obecnie około 6,10 % obywateli. Poziom porównywalny do tego w roku 1990. Od początku historii z Covid-19, według statystyk przybyło nam 0,8% osób bezrobotnych. Wydawać by się mogło, że to niewiele, ale problem leży totalnie gdzie indziej. Po pierwsze, polityka dochodowa firm. Osoby, które pracują na etacie mają cięte pensje i premie. To obecnie bardzo popularna praktyka. Osoby pracujące od godziny robią z kolei mniej godzin. Sam stosunkowo niewielki wskaźnik bezrobocia to tylko wstęp do rozważań na temat tego, co się dzieje.
Szara strefa
Z drugiej strony ludzie często sięgają po środki, których państwo nie pochwala. Jeśli dobrze się zastanowisz, skąd niektórzy ludzie czerpią zyski, pomimo średnio płatnej posady, to łatwo się domyśleć, że często w państwie kwitnie drugie państwo, gdzie słowo faktura jest tym czym słowo Voldemort w filmie o Harrym Potterze – tym czego „nie wolno wymawiać”.
Oczywiście nie wszyscy, ale wiele osób chce dorabiać, a czasem to dorabianie stanowi lwią część dochodów. Jaki to ma związek z tematem artykułu? Ano taki, że często poziom dobrobytu społecznego jest totalnie niewspółmierny do wskaźników makro, bo ludzie radzą sobie inaczej.
Państwo też coś z tego ma – podatki pośrednie, które wędrują do budżetu, nawet, gdy podatki bezpośrednie zagrały ze skarbem państwa w chowanego.
Zapraszam do komentowania.
źródła:
https://linkd.pl/72zu