„Sprzedaj klub i spier*****!”. Kibice Legii eksplodowali po kompromitacji w Armenii
Legia Warszawa zaliczyła kolejny już przygnębiający wieczór. Kibice przestali nawet liczyć który. Stracili rachubę przy piątym, siódmym czy ósmym meczu bez wygranej. Prowadzenie 1:0 z FC Noah, golem Milety Rajovicia w 3. minucie, nie tylko nie dało trzy punktów. Skończyło się porażką 1:2, wyrównaniem najdłuższej serii meczów bez zwycięstwa od lat 60. i definitywnym końcem marzeń o pucharowej wiośnie. Katastrofa to mało powiedziane.
Legia na skraju. „To nie są żarty”. W szatni fatum, na boisku kabaret w obronie
Noah – mistrz Armenii, klub, który jeszcze niedawno nikomu w Warszawie nic nie mówił – właśnie wszedł do historii jako pierwszy ormiański zespół, który zagra w Europie na wiosnę. Legia? Została z chaosem na boisku, wkurzonymi piłkarzami i jeszcze bardziej podjuszonymi kibicami, których cierpliwość już dawno się skończyła.
Po meczu piłkarze Legii mówili do kamer jak ludzie, którzy już naprawdę nie mają siły pudrować rzeczywistości. Damian Szymański w Polsacie Sport brzmiał jak gość, który chce być poważny, ale sam wie, że to wszystko zaczyna wyglądać jak groteska:
-Jest jakieś fatum. Musimy się w końcu obudzić, bo to nie są żarty. Dotyka to każdego z nas. Pracowników klubu, kibiców, piłkarzy. Każdy próbuje, każdy chce wygrać. Wierzę, że w końcu pojawi się słońce.
Tyle że na razie zamiast słońca jest powtarzający się schemat: pierwsza połowa jeszcze jakoś wygląda, druga to festiwal błędów.
Przy golu na 1:1 – katastrofa Rubena Vinagre, który oddał piłkę pod polem karnym. Mulahusejnović rozjechał obronę jak juniorów, a Matheus Aias tylko dopełnił formalności. Przy 1:2 – Reca wycofuje do Kapuadiego, ten nie trafia w piłkę, napastnik gospodarzy mówi „dziękuję bardzo” i pakuje ją do siatki.
Arkadiusz Reca po meczu też nie udawał, że wszystko jest pod kontrolą: – Popełnialiśmy błędy w ustawieniu, przesuwaniu, może w komunikacji. Jest dużo do poprawy. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
Rekord wstydu i finansowy nokaut
I to jest chyba najuczciwsze zdanie o tej Legii: „nie wiem, co powiedzieć”. Ta porażka to kombajn problemów. Sportowo Legia ma 10 meczów z rzędu bez zwycięstwa, wyrównując paskudną passę sprzed kilkudziesięciu lat. W fazie ligowej Ligi Konferencji: 3 punkty, bilans 1–4–0, 30. miejsce w tabeli, brak szans na 1/16 finału. Finansowo? Jest jeszcze gorzej.
W zeszłym sezonie Legia zgarnęła ok. 11,3 mln euro za pucharową przygodę zakończoną w ćwierćfinale LKE. W tym sezonie? Na razie ok. 4,3 mln euro, czyli ledwie 38 procent tamtej kwoty. Przy całej sportowej nędzy najgłośniejsze były słowa, które poleciały z sektora kibiców Legii w Erywaniu.
„Sprzedaj klub i spier*****!” – to hasło wielokrotnie poleciało w stronę Dariusza Mioduskiego.
To nie jest już standardowe buczenie po porażce. To jest otwarta wojna na linii trybuny – właściciel. Patrząc na skalę frustracji, trudno się zdziwić, jeśli w niedzielę z Piastem Gliwice na Łazienkowskiej zobaczymy bojkot, transparenty i bardzo nieprzyjemną atmosferę.
