Koszmar, który właśnie się spełnia. Roboty już grają w piłkę, ale… jest nadzieja
Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, zakochanym w piłce, w Raulu, Ruudzie van Nistelrooyu, później w Cristiano Ronaldo, bałem się jednej rzeczy. Że nadejdzie moment, w którym technologia pójdzie do przodu tak, że prawdziwych piłkarzy zastąpią roboty. Dziś przedziwna dziecięca fantazja staje się faktem. W Chinach rozegrano pierwszy mecz piłki nożnej robotów.
Roboty na murawie. Ale bez wślizgów Maldiniego i bez finezji Messiego
Na boisku, gdzie sztuczna była nie tylko inteligencja, ale i sama murawa, zmierzyły się cztery zespoły humanoidalnych maszyn. Trzy na trzy. Mechaniczne sylwetki, zaprogramowane przez studentów chińskich uniwersytetów, poruszały się po boisku z gracją… rozklekotanego tostera. Zamiast dryblingów – potknięcia. Zamiast podań – nieporadne kopnięcia w powietrze. Dwóch zawodników musiano nawet znosić z boiska, bo nie potrafili się podnieść po upadku. Zamiast VAR-u przydałaby się ścierka do oleju silnikowego.
Ale nie o jakość tu chodziło, tylko o symbol. Cheng Hao, założyciel firmy Booster Robotics, która dostarczyła robotycznych graczy, zapowiada jasno: to dopiero początek. W przyszłości roboty mają grać razem z ludźmi. Oczywiście – jak podkreśla – muszą być wtedy w pełni bezpieczne. Choć patrząc na sobotnie potyczki, długo jeszcze nie będą zagrożeniem ani dla Mbappé, ani Erlinga Haalanda.
Turniej wygrała drużyna THU Robotics z Uniwersytetu Tsinghua, która w finale pokonała ekipę China Agricultural University 5:3. Na trybunach było słychać więcej śmiechu niż okrzyków radości, ale właśnie o to chodziło. Nauka, zabawa, eksperyment. A że wyglądało to momentami jak sparing między trzema pralkami a trzema odkurzaczami? Cóż – piłka nożna też musi ewoluować. Nawet w tak przedziwnej futurystycznej odsłonie.
Piłka nożna z człowiekiem w roli głównej. Jeszcze na długo?
Patrząc na to wszystko, nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. Bo z jednej strony – technologia idzie do przodu, a człowiek nie chce zostać w tyle. Z drugiej, jeśli przyszłość futbolu ma wyglądać jak mecz między Transformerami po kilku głębszych, to może jednak trzymajmy się tej wersji, w której Zidane podaje do Ronaldo, a nie serwomechanizm do spalonej lodówki.
A tak na poważnie – może właśnie w tym cała magia? Że jeszcze przez długie lata, może nawet nigdy, nic nie zastąpi emocji, które daje kontakt człowieka z piłką. Żadna maszyna nie spojrzy sędziemu w oczy z tą samą mieszanką gniewu i desperacji, jaką miał w sobie Cantona. Żaden robot nie zatrzyma oddechu stadionu jak Panenka czy konflikt Michała Probierza z Robertem Lewandowskim. I żaden algorytm nie nauczy się miłości do klubu, który przegrywa, a ty i tak jesteś z nim do końca.
W tym całym AI-owym i humadoidalnym szale to jak miód na serce. Obawy dzieciaka sprzed dwudziestu lat były nieuzasadnione. Przynajmniej częściowo. Sportowcy mogą spać spokojnie. Ich zawody nie są zagrożone wyginięciem.