Jamal Musiala połknięty przez Frankensteina. Klubowe Mistrzostwa Świata to szkodliwa farsa

Jamal Musiala połknięty przez Frankensteina. Klubowe Mistrzostwa Świata to szkodliwa farsa

Kizo

Miała być globalna fiesta. Turniej, który wyniesie piłkę klubową na jeszcze wyższy poziom. Show dla marketingowców. Spełnienie marzeń FIFA, która śniła o swoim klubowym mundialu. Wyszło jak zwykle. Bo Klubowe Mistrzostwa Świata w nowej, rozbuchanej formule to według wielu najbardziej bezsensowna impreza, jaką świat piłki widział od dekad. A gwoździem do trumny jest Jamal Musiala, a w zasadzie jego paskudna kontuzja, którą odniósł właśnie na boiskach Stanów Zjednoczonych.

Klubowe Mistrzostwa Świata? Piłkarski Frankenstein. Jamal Musiala został przez niego połknięty

W ćwierćfinale turnieju Bayern Monachium mierzy się z PSG. Starcie, które w Europie byłoby świętem, tutaj jest jedynie punktem w harmonogramie. I właśnie wtedy Gianluigi Donnarumma wpada w Musialę jak czołg. Niemiecki pomocnik zostaje zniesiony z boiska na noszach, a niedługo później trafia do szpitala. Diagnoza: złamana kość strzałkowa, minimum cztery miesiące przerwy. A to wszystko w meczu, który dla Bayernu tak naprawdę znaczy niewiele.

Oczywiście, że mogło wydarzyć się to wszędzie. Podczas treningu, meczu ligowego. Nawet podczas wsiadania do samochodu (tak, były takie przypadki). Ale los chciał, że wydarzyło się właśnie tam. Turnieju-wyciskarce, którego zadaniem jest zarobić pieniądze i zajechać bohaterów.

Trener Vincent Kompany aż gotował się ze złości. Manuel Neuer mówił wprost, że Donnarumma wykazał się brakiem szacunku. Ale prawdziwym winowajcą nie jest Włoch między słupkami PSG. To system, który pozwala na takie igrzyska w środku wakacji. To FIFA, która organizuje turniej wyłącznie po to, by pompować statystyki, łapać nowe rynki i przypodobać się sponsorom.

Jamal Musiala to jeden z najważniejszych zawodników reprezentacji Niemiec i absolutny filar Bayernu. Miał po prostu przygotowywać się do nowego sezonu. Zamiast tego? Rekonwalescencja, operacja, ból i frustracja. Czy naprawdę warto było poświęcić go na ołtarzu „globalizacji piłki”?

Pep Guardiola już to przewidział

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Pep Guardiola mówił jasno: „Jesteśmy wrakiem. Klubowy mundial nas zniszczył”. Manchester City pożegnał się z turniejem po porażce z Al-Hilal, ale nie wynik był tu kluczowy. Trener był wściekły, że jego zawodnicy po kolejnym morderczym sezonie zamiast urlopu mają lecieć do USA i rozgrywać mecze o… nic.

Zresztą powiedzmy to wprost: nikt nie traktuje tych rozgrywek poważnie. Nawet zwycięstwo w nich nie daje prestiżu, który porównać można do triumfu w Lidze Mistrzów, Premier League czy nawet w Pucharze kraju. To rozdmuchany do granic możliwości projekt, który zabiera zdrowie piłkarzom, obciąża ich fizycznie i psychicznie, a na końcu nie oferuje niczego w zamian.

Czy są plusy? Jasne, są piękne historie, jak ta Gonzalo Garcii, który pojawił się znikąd i wyrasta na tajną broń Realu Madryt. Ale to tylko wyjątek potwierdzający regułę.

Bo jeśli ktoś dziś jeszcze uważa, że Klubowe Mistrzostwa Świata są dobrym pomysłem, niech spojrzy na zdjęcie Jamala Musiali, zwiniętego w bólu na murawie w Atlancie. I niech sobie odpowie: po co?

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.