Zamieszki w USA finansowane przez „sponsorów”. Komu zależy na wybuchu?

Zamieszki w USA finansowane przez „sponsorów”. Komu zależy na wybuchu?

Jak wiadomo, w Kalifornii, a zwłaszcza w Los Angeles, od kilku dni trwają zamieszki. Wybuchły one, gdy demonstranci podjęli próby zablokowania operacji deportacyjnych, jakie wobec masowo obecnych tam nielegalnych imigrantów prowadzi administracja Donalda Trumpa. Bardzo szybko postawiono pewne ciekawe pytania dotyczące ich genezy – za którymi przyszły podejrzenia, że rozruchy te nie są tak do końca spontaniczne. W ślad za podejrzeniami publika poczęła szukać dowodów.

Zamieszki rozlały się na Los Angeles, gdy miejscowi aktywiści z organizacji pro-imigracyjnych oraz lokalnych, bardzo mocno zaangażowanych politycznie związków zawodowych sektora publicznego (a częściowo także z meksykańskich środowisk etnicznych) próbowali siłą powstrzymać federalne organy policyjne – przede wszystkim służbę imigracyjną ICE (Immigration and Customs Enforcement) przez planowanymi przezeń zatrzymaniami nielegalnych imigrantów, z założeniem ich deportacji.

Bardzo szybko przerodziły się one w falę aktów wandalizmu, rabunków, plądrowania, podpaleń etc. Niektórzy zaczęli się obawiać, że może być to powtórka z rozruchów, jakie wywołał ruch BLM w 2021 roku. Podobieństwo zauważa się tu nie tylko w nieco abstrakcyjnej narracji, jakoby były to „mosty peaceful protest” (określenie verbatim użyte również przy tamtej okazji). Podobnie jak wtedy, towarzyszą mu antyamerykańskie hasła i palenie flag USA. Jedynie flagi ruchu BLM zostały zastąpione meksykańskimi.

Również podobnie jak w 2021 roku, kalifornijskie władze lokalne i stanowe wykazują daleko posuniętą ambiwalencję, w licznych przypadkach mniej lub bardziej otwarcie sympatyzując z uczestnikami rozruchów. Z uwagi na zajścia, administracja federalna przejęła kontrolę nad kalifornijską Gwardię Narodową, wspierając ją kontyngentami regularnej armii i korpusu Marines. Skierowano ich, wraz z federalnymi organami policyjnymi, by stłumili zamieszki. Aresztowano dziesiątki osób.

Zamieszki jako tradycja polityczna

Z jednej strony, ów smutny obraz nie powinien stanowić zaskoczenia. Agresywne zamieszki organizowane przez radykalnych aktywistów, związki zawodowe, a czasem też skrajnych bojówkarzy politycznych, nie są tam niczym nowym. Szczególnie w stanach rządzonych przez Partię Demokratyczną, gdzie niemal bez wyjątku obowiązują znacznie bardziej pobłażliwe prawa dla uczestników takich rozruchów. Co natomiast – też nie po raz pierwszy, ale szczególnie wyraźnie – miało zwrócić uwagę to ich wątpliwa „spontaniczność”.

Czy też dokładniej – niezwykła sprawność, z jaką zamieszki owe niemal z niczego się tworzyły. Grupy uczestników rozruchów materializowały się niemal bez ostrzeżenia – zupełnie, jakby byli oni doskonale koordynowani. Co więcej, uchwycono nagrania, na których zamaskowane osoby dystrybuują maski, tarcze i inny „sprzęt”. W rejonach, gdzie zbierali się chuligani, natrafiono też na tajemnicze palety z cegłami (zupełnie jakby do rzucania) – oficjalnie nie wiadomo, przez kogo zostawione.

Kto miał zaś stać za tym nieoficjalnie? Niektórzy poczęli szukać dowodów – które wskazują na pewną niszową, skrajnie lewicową partię polityczną, pewnego miliardera (nie, nie George’a Sorosa), a także grono organizacji pozarządowych, obficie zasilanych pieniędzmi kalifornijskich polityków. A do niedawna – również tych federalnych, jednak w wyniku cięć DOGE miały one swoje sute dotacje utracić. Dotacje te były przy tym przeznaczone na „usługi dla migrantów”.

Tych nielegalnych – których zgodnie z prawem nie powinno w USA być. W ślad za indywidualnymi dociekliwymi ruszyli też politycy. Senator Josh Hawley ogłosił otworzenie kongresowego postępowania śledczego w tej sprawie.

Komuś się marzą rewizje granic?

Narracja popierająca nielegalną imigrację oraz sprzeciwiająca się egzekwowaniu przepisów imigracyjnych nie jest w przypadku Los Angeles i Kalifornii jako takiej niczym nowym. Stan ten uchodzi za „republikę jednopartyjną”, całkowicie kontrolowaną przez Partię Demokratyczną (i to w dodatku dość radykalne jej skrzydło). Tamtejsi politycy próbują zatem, za pomocą całego zestawu legalnych i nie do końca legalnych narzędzi torpedować politykę ekipy Trumpa.

Wśród co skrajniej lewicowych kręgów kalifornijskiej Partii Demokratycznej poczęły się nawet pojawiać sugestie, że Kalifornia – podobnie jak szereg innych południowo-zachodnich stanów – legalnie nadal należy do Meksyku (USA przejęły je na mocy traktatu pokojowego w Guadalupe Hidalgo, kończącego wojnę amerykańsko-meksykańską w latach 1846-48). Sugestie owe podchwycili także niektórzy meksykańscy politycy, jak np. przewodniczący meksykańskiego Senatu.

Stąd też, jak wywodzą, deportacja nielegalnych imigrantów z Meksyku miałaby być jakoby nielegalna, bo to oni są u siebie, a Amerykanie nie… Oczywiście, twierdzenia te zostały przyjęte co najmniej chłodno, a niekiedy wręcz z furią przez bardziej konserwatywną część amerykańskiej publiki. Prócz głosów podkreślających prawną absurdalność tych twierdzeń (wskazując, że jeśli już, to tereny te należałoby zwrócić nie Meksykowi, a Koronie Hiszpańskiej) pojawiają się też głosy deklarujące gotowość do kroków militarnych wobec Meksyku.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.