Z ostatniej chwili: Pentagon podjął decyzję w sprawie Tomahawków dla Ukrainy. Co dalej?
W korytarzach Pentagonu zapadła decyzja, która jeszcze kilka miesięcy temu wydawała się polityczną fikcją. Otóż, amerykańskie wojsko uznało, że przekazanie Ukrainie pocisków manewrujących Tomahawk nie zagrozi bezpieczeństwu USA. Ostateczny ruch należy jednak do prezydenta Donalda Trumpa. Ten w ostatnich miesiącach pokazał, że w sprawie wsparcia Kijowa potrafi zmieniać zdanie szybciej niż kurs rubla po sankcjach.
Według źródeł w Waszyngtonie i Brukseli Pentagon zakończył analizę wpływu ewentualnego transferu Tomahawków na amerykańskie zapasy strategiczne. Wynik? Zaskakująco optymistyczny. Amerykański arsenał ma pozostać nienaruszony, nawet przy przekazaniu części rakiet sojusznikowi walczącemu z rosyjską agresją. Dla europejskich partnerów to sygnał, że przeszkody techniczne przestają być wymówką — teraz wszystko rozbija się o polityczną wolę Białego Domu. Informacje jako pierwszy ujawnił portal CNN, ok. godziny 18:00 polskiego czasu.
Tomahawk to symbol amerykańskiej przewagi?
Tomahawk to broń z legendarną reputacją. O zasięgu sięgającym tysiąca mil, precyzyjna, testowana w dziesiątkach konfliktów od Iraku po Syrię. Dla Kijowa byłaby to zmiana reguł gry: możliwość rażenia celów głęboko w rosyjskim zapleczu energetycznym i logistycznym. Nic dziwnego, że Wołodymyr Zełenski od miesięcy lobbuje o dostęp do takiego potencjału.
Problem w tym, że amerykańska polityka wobec Ukrainy coraz częściej przypomina sinusoidę. Kilka dni temu, podczas spotkania w Białym Domu, Trump stwierdził publicznie, że USA „mają sporo Tomahawków” i teoretycznie mogłyby się nimi podzielić. Jednak gdy do rozmowy w cztery oczy doszło z Zełenskim, ton prezydenta zmienił się diametralnie.
Niektórzy obserwatorzy w Waszyngtonie łączą tę nagłą zmianę z rozmową telefoniczną Trumpa z Władimirem Putinem, do której doszło zaledwie dzień wcześniej. Kreml miał ostrzec, że dostarczenie Tomahawków doprowadziłoby do „eskalacji o nieprzewidywalnych skutkach”, a same rakiety zdolne dosięgnąć Moskwy czy Petersburga „nie zmienią przebiegu wojny, ale zniszczą relacje USA–Rosja”.
Gra nerwów
Trudno powiedzieć, czy to rosyjski telefon przesądził o wstrzymaniu decyzji, ale zbieżność czasowa jest uderzająca. Trump, który od miesięcy waha się między chęcią „dogadania się” z Putinem a potrzebą pokazania siły wobec Moskwy, wydaje się uwięziony między dwoma światami: dyplomacją i polityką wewnętrzną.
Co ciekawe, choć prezydent chwilowo zablokował transfer Tomahawków, nie usunął tej opcji z listy potencjalnych działań. Pentagon ma już gotowe plany logistyczne, które można uruchomić natychmiast po wydaniu rozkazu. Jednocześnie administracja zaostrzyła sankcje wobec rosyjskiego sektora naftowego, a planowane spotkanie Trump–Putin w Budapeszcie zostało „tymczasowo odwołane”.
Można to odczytywać jako klasyczną grę presji – balans między kijem a marchewką. Z jednej strony wstrzymanie Tomahawków to gest wobec Moskwy, z drugiej – nowe sankcje mają przypomnieć Kremlowi, że cierpliwość Waszyngtonu ma swoje granice.
Wyzwania pozostają
Dla Pentagonu problem nie leży już w ilości rakiet, lecz w ich zastosowaniu. Ukraina, której marynarka wojenna praktycznie nie istnieje, musiałaby odpalać Tomahawki z wyrzutni lądowych. Amerykanie mają takie rozwiązania opracowane dla piechoty morskiej i armii… Ale przekazanie ich Kijowowi oznaczałoby wejście na zupełnie nowy poziom współpracy wojskowej.
Ukraińcy, jak zwykle, mogliby improwizować. Już wcześniej zdołali zintegrować brytyjskie pociski Storm Shadow z przestarzałymi myśliwcami z czasów ZSRR, co wielu zachodnich inżynierów uznawało za niemożliwe. „Jeśli dostaniemy Tomahawki, znajdziemy sposób, by je uruchomić”. Tak sugeruje Kijów.
W tym wszystkim najciekawsze jest to, że sprawa Tomahawków to coś więcej niż techniczna decyzja o przekazaniu uzbrojenia. To test politycznej odwagi Stanów Zjednoczonych. Europa szczególnie Londyn i Warszawa – odczytuje wahania Trumpa jako objaw zmęczenia wojną, ale też jako symptom szerszej tendencji: Ameryka coraz częściej waha się, czy jej globalne zobowiązania są jeszcze opłacalne.
Zełenski tymczasem nie zamierza czekać. W jednym z ostatnich wpisów w mediach społecznościowych zapowiedział, że Ukraina „rozszerzy swoje zdolności dalekiego zasięgu do końca roku, by zakończyć wojnę na uczciwych warunkach”. To zdanie można interpretować dwojako jako apel o wsparcie lub ostrzeżenie, że Kijów poszuka alternatywnych rozwiązań, nawet bez zgody Waszyngtonu.
