Two-tier Keir, zakaz X/Twittera i wielokulturowy totalitaryzm w Wielkiej Brytanii. Rząd nie toleruje krytyki oraz istnienia „niewłaściwych” opinii
- Postulaty, by zakazać X/Twittera w Wielkiej Brytanii podniosły się pośród lewicowych polityków Partii Pracy w reakcji na protesty przeciw nierównemu traktowaniu i politycznym preferencjom dla imigrantów w stosunku do rodowitej ludności anglosaskiej.
- Krytyka ta (także z ust Elona Muska, który ukuł tytułowy slogan), pęcznieje w miarę trwania fali protestów przeciw niekontrolowanej imigracji i przestępczości imigrantów w Wielkiej Brytanii. Falę tę zaostrza jawna stronniczość rządu Partii Pracy.
- To, a także zapowiedzi kolejnych represji policyjnych i szykan prawnych, w tym także karalności zwykłego wyrażania „niesłusznych” opinii, wedle szeregu komentarzy stanowi przejaw osuwania się Wielkiej Brytanii w postępowy, wielokulturowy i „uśmiechnięty” totalitaryzm.
Od tygodni świadomością publiczną w Wielkiej Brytanii wstrząsa trwająca seria ogólnokrajowych niepokojów i demonstracji. Iskrą do ich wybuchu było brutalne morderstwo trzech angielskich dziewczynek przez rwandyjskiego, choć urodzonego już na miejscu imigranta.
Warto jednak pamiętać, że choć ta tragedia mogła być iskrą, to w dużym stopniu padła na nader podatny grunt. Bagaż złości pośród licznych mieszkańców Zjednoczonego Królestwa na wmuszaną w gardła ludności politykę „wielokulturowości” gromadził się od dawna.
Fala wystąpień, w toku swego trwania, zdążyła zresztą przybrać także nowego aspektu. Do początkowych żądań położenia tamy niekontrolowanej imigracji, a także deportacji nielegalnych imigrantów, dołączyło żądanie dużo prostsze, lecz znacznie bardziej fundamentalne – by zapewnić faktyczną równość wobec prawa.
I by skończyć z sytuacją, w której imigranci są de facto zwolnieni z jego przestrzegania, zaś prawa polityczne zastrzeżone są dla osób o „postępowych” poglądach.
„Refugees welcome”, natives – not so much
Groteskowo agresywna, wręcz represyjna postawa rządu Partii Pracy w stosunku do antyimigranckich demonstracji Brytyjczyków jaskrawo kontrastuje bowiem z drażliwie pobłażliwym traktowaniem analogicznych wystąpień ze strony samych imigrantów – zwłaszcza muzułmanów. Tych ostatnich zwąc, wraz z niektórymi mediami, „demonstrantami antyrasistowskimi”.
Rodowici Brytyjczycy – protestując przeciwko rażącemu uprzywilejowaniu imigrantów, naginaniu prawa na ich korzyść oraz swojemu statusowi obywateli drugiej kategorii we własnym kraju – spotykają się nie tylko z pogróżkami, ale też obelgami ze strony premiera Keira Starmera oraz jego ministrów i urzędników. A nawet, jak w przypadku komendanta policji, Marka Rowleya, agresją fizyczną.
Wprost grożą oni demonstrującym – i to nawet wówczas, gdy wystąpienia są spokojne – policyjnymi i administracyjnymi represjami, zapowiadając (zwłaszcza wobec osób głoszących prawicowe hasła polityczne) zastosowanie wręcz totalitarnych narzędzi śledzenia i tępienia sprzeciwu wobec polityki rządu.
Tymczasem wobec gangów uzbrojonych muzułmanów, którzy w odpowiedzi na manifestacje pojawili się na ulicach, terroryzując przechodniów, rząd nie tylko nie znalazł słowa krytyki. Wprost przeciwnie, oficjele odwiedzili nawet meczet, zapowiadając gospodarzom, że „są po ich stronie”. Obiecali także bezprecedensowe środki na ochronę meczetów i „społeczności migracyjnych”.
To wszystko w sytuacji, w której to rodowici Brytyjczycy padają ofiarą przestępczości ze strony imigrantów z Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu (często śmiertelnej przestępczości – tak jak morderstwo trzech białych dziewczynek, które dało początek obecnej fali niepokojów), a nie na odwrót.
Sceny z (niegdyś) Wielkiej Brytanii
I to samo, w ślad za premierem, czynią podlegli mu urzędnicy i policja. Ta ostatnia od dawna oskarżana jest zresztą o stronniczość i podwójne standardy. Manifestacje antyimigranckie spotykają się z nieodmiennie agresywnym użyciem siły i aresztowaniami przez policję.
Ta ostania miała zresztą celowo wykorzystywać „kontrmanifestantów” (tj. uzbrojone muzułmańskie gangi) do rozbijania demonstracji antyrządowych.
Szeroki rozgłos wywołały także nagrania policjantów wdzierających się do domów i aresztujących uczestników za… komentarze w Internecie (sic).
Zarazem przedstawiciele tej samej policji zostali nagrani, jak doradzają członkom imigranckich bojówek, by ukrywali swoją broń w meczecie – wówczas policja „jej nie dostrzeże”, i nie będą oni musieli się obawiać zatrzymania.
Podobne podejście brytyjska policja demonstrowała zresztą przy okazji niedawnych zamieszek w Leeds, jak i wcześniej, w toku manifestacji propaleństyńskich.
Słowem, przekaz brytyjskiego establishmentu rządowego jest jasny – imigrantom oraz lewicowym aktywistom włos z głowy nie spadnie i mogą oni czynić, co tylko chcą. Ale rodzimi Brytyjczycy, zwłaszcza ci o sympatiach prawicowych, niechaj nie śmieją nawet słowem się sprzeciwić polityce „wielokulturowości” – inaczej spotkają ich wszystkie możliwe represje, jakie rząd tylko zdoła wylać im na głowy.
To wszystko w kraju, który historycznie uchodził za ojczyznę zasad demokratycznych oraz swobód obywatelskich. I który zwykło uważać się za przykład w tej dziedzinie.
Ministerstwo Prawdy w natarciu
Wyrażane w ciągu ostatnich tygodni zapowiedzi premiera i zwolenników ugrupowania rządzącego idą jednak w całkowicie przeciwnym kierunku. Starmer zapowiedział m.in. stworzenie scentralizowanego systemu monitoringu ulic i przestrzeni publicznych, wyposażonego w systemy rozpoznawania twarzy (!). Tak aby „uniemożliwić tym bandytom nawet wejście do pociągu”, jak to ujmująco określił (i to nawet wedle oficjalnego transkryptu na rządowej stronie).
Już wcześniej zresztą nowa sekretarz spraw wewnętrznych, Yvette Cooper, żądała (kolejnych) uprawnień dla rządu i policji – kosztem, jak zawsze, praw obywatelskich – aby zwalczać „zachowania antyspołeczne”. Oczywiście pod pojęciem tychże „zachowań antyspołecznych” kryć się może absolutnie wszystko, co rząd uzna w danej chwili.
Fakt, że w ten sposób stan wolności politycznej w Wielkiej Brytanii nabrałby cech podobieństwa z Chinami, nie stanowi dla ekipy Partii Pracy dylematu. Nie obeszło się też bez obwiniania mediów społecznościowych – a także ich nieprawomyślnych użytkowników. gdyby nie one (a przynajmniej te względnie nieocenzurowane) nie byłoby przecież problemu, bo publika nie wiedziałaby o preferencyjnym traktowaniu imigrantów ani też ich przestępstwach.
Rozwiązanie brytyjskiego rządu? Jeszcze zaostrzyć karanie za „dezinformację” oraz „mowę nienawiści” (czyt. poglądy nieaprobowane przez Partię Pracy). Co ciekawe, dotyczyć to ma nawet obiektywnie prawdziwych, ale sprzecznych z oficjalną, postępową narracją.
Przekaz oficjalnych mediów, jaki można obserwować, niedwuznacznie sugeruje, że żaden z „niepoprawnych” faktów nie przedostałby się do wiadomości publicznej, gdyby to od tych mediów to zależało. Ale nie zależy – znacznie większy wpływ na przestrzeń informacyjną okazuje się mieć X/Twitter.
Twitter, co „szkodzi demokracji” w Wielkiej Brytanii
I w istocie, nie trzeba było długo czekać na to, by pojawiły się postulaty zablokowania możliwości korzystania z X/Twittera w Wielkiej Brytanii. Naturalnie w imię obrony „demokracji” i „tolerancji” – pomimo dostrzeżonego przez komentujących faktu, że rząd brytyjski sam stanowczo potępiał podobne blokady wówczas, gdy wprowadzały się rozmaite autorytarne reżimy.
Podobne opinie prezentują nie tylko politycy Partii Pracy, ale też przedstawiciele ustosunkowanych mediów. Zdaniem złośliwych – zwłaszcza dlatego, że główne brytyjskie media w praktyce straciły kontrolę nad „kształtowaniem narracji”, jak to się oględnie określa. Tą bowiem kształtują przede wszystkim indywidualne relacje oraz nagrania – bardzo często publikowane za pośrednictwem X/Twittera.
Wedle licznych obserwatorów, w ogóle sam fakt morderstwa trzech białych dziewczynek – a zwłaszcza to, że dokonał tego imigrant – nie przedostałby się do informacji publicznej, gdyby nie Internet. Pomijając zaś fora w głębokich zakątkach Sieci w rodzaju 4chana, najszerzej dostępnym (i przynajmniej częściowo nieocenzurowanym) forum wymiany w opinii okazał się właśnie Twitter.
Ustawą zakazać niezadowolenia?
Postulaty polityków i dziennikarzy dot. wprowadzenia zakazu, albo przynajmniej objęcia portalu „nadzorem” (tj. zmuszeniem go, by cenzurował informacje niezgodne z oficjalną narracją) nie muszą jeszcze doczekać się realizacji. Szczególnie, gdy sprawa doczekała się nagłośnienia. Warto jednak zauważyć, że w całym szeregu krajów X/Twitter został już zakazany. W tym także tych deklarujących się jako „demokratyczne”. I efekty były… ambiwalentne.
Wbrew bowiem nadziejom władz, próby kontrolowania narracji, przynajmniej poprzez zakazy i represje, w realiach Internetu są po prostu nie skuteczne. Tym bardziej nieskuteczne są próby stłumienia niezadowolenia poprzez policyjne i administracyjne zastraszanie. Co więcej, historia wskazuje, że im dłużej i mocniej społeczna frustracja i złość na władze jest tłumiona, tym silniejszy nastąpi wybuch tych emocji.
Oczywiście, podobne bunty da się stłumić – ale używając metod Józefa Stalina. Brytyjski rząd, pragnąc zastraszyć perspektywą więzienia i grzywien tych poddanych Korony, którzy nie mają zamiaru być traktowani gorzej w stosunku do imigrantów oraz znosić masowej przestępczości z ich strony, naraża się raczej na jeszcze większą wrogość. Która, prędzej czy później, musi znaleźć ujście.
W brytyjskiej tradycji politycznej takim ujściem były wolne wybory i wolność wyrazu. Tę drugą rząd właśnie próbuje zatkać, te pierwsze zaś, niezależnie od nastrojów społecznych, kończą się rządami jednej z dwóch establishmentowych partii, które w zakresie polityki imigracyjnej nie różnią się wiele. Pozostaje poczekać i zobaczyć, jakie inne ujście znajdą dekady niepopularnej i narzucanej siłą „wielokulturowej” transformacji społeczeństwa. Może nie być piękne.