Psy bez kontroli, Policja dbała bezkarność „ustawionego” sprawcy? Drugie dno głośnej tragedii

Psy bez kontroli, Policja dbała bezkarność „ustawionego” sprawcy? Drugie dno głośnej tragedii

„Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” – ta konstytucyjna zasada brzmi po części jak sucha teoria, w marnym stopniu przekładająca się na rzeczywistość, po części natomiast jak nieśmieszny dowcip, gdy analizuje się niektóre dokonania instytucji utrzymywanych z pieniędzy podatników i w teorii działających w ich interesie. Do dokonań tych zaliczyć można, przykładowo, serię wyczynów lubuskiej Policji, w głośnej sprawie zagryzienia przez psy mężczyzny w Raculi pod Zieloną Górą, a w zasadzie w jej granicach. Sprawie, jak się okazuje, bardziej rażącej, niż sugerowała to sama tragedia.

Gwoli nadmienienia i w wielkim skrócie – jak wiadomo, w zeszłą niedzielę, 12. października, 46-letni mężczyzna, określany w relacjach jako pan Marcin, pomimo próby ratowania w szpitalu został zagryziony przez psy należące do 53-letniego Piotra M. Ten ostatni, były policjant, a ostatnio prowadzący znajdującą się w Raculi strzelnicę, trzymał co najmniej trzy owczarki belgijskie, które w przeszłości już wielokrotnie wcześniej dały dowody agresywnego nastawienia. Śmierć pana Marcina była tylko ostatnim i najbardziej tragicznym, ale wcale niejedynym incydentem, który miał miejsce w związku z ich zachowaniem.

Pan na włościach?

Już w 2022 psy miały, wedle pojawiających się informacji, zaatakować kobietę z dzieckiem w lesie. Z kolei dwa lata później, w 2024 r., uczyniły to w stosunku do mężczyzny, który w wyniku ich ataku stracił uszy. Obydwa incydenty łączyły pewne wspólne mianowniki: fakt, że doszło do nich w otwartym, niezabezpieczonym lesie, zaś psy atakowały przypadkowych spacerowiczów. Drugim jest to, w jaki sposób Policja reagowała na te incydenty, a który wywołał pytania o to, czy wyjaśnienie sprawy faktycznie było dla lubuskiej Policji priorytetem? Czy też było nim zapewnienie bezkarności swojemu koledze?

W pierwszym przypadku poszkodowana miała bowiem wzywać Policję. Pomimo tego jakaś tajemnicza persona miała „odwołać” przyjazd organów. Z kolei w drugim przypadku Policja „uznała”, że to poszkodowany przyczynił się do incydentu. Piotr M „zeznał” bowiem, że to tamten włamał się na jego posesję. Zaś śledczy zeznania byłego policjanta – mającego nadal utrzymywać ożywione kontakty w służbie – potraktowali jako całkowicie wiarygodne i wystarczające do tego, aby sprawę zamknąć. Ani w tym, ani w innych przypadkach pisma, petycje i zawiadomienia mieszkańców nie przyniosły żadnego skutku.

Najbardziej rażącym przypadkiem skandalicznego faworyzowania Piotra M. przez drogich kolegów z Policji miał być jednak jeszcze inny incydent. Również w tym samym 2024 roku jego psy miały trafić do schroniska, po tym, jak nawet on sam nie mógł nad nimi zapanować (o czym świadczyć miały rany postrzałowe psów – których sprawcą wedle konkluzji miał być właśnie b. policjant i właściciel strzelnicy). Przyjechał on jednak do schroniska w asyście policjantów – nie wiadomo, czyją decyzją i na jakiej podstawie prawnej udzielonej – i siłowo wymógł wydanie mu tych psów.

Po czym sprawa wróciła do punktu wyjścia, nikt nie poniósł konsekwencji, za to mieszkańców psy nadal terroryzowały. Miejscowi mieli bowiem opisywać, że incydentów było zresztą znacznie więcej – tyle, że bez aż tak tragicznych rezultatów. Co więcej, miały zdarzać się też takie, w których psy atakowały przechodniów w lesie, a Piotr M. stał na wale ziemnym odgradzającym swoją strzelnicę i… się przyglądał, nic nie robiąc. Służby odpowiedzialne za egzekwowanie prawa swoje działania zdawały się zaś ograniczać do dbania, by nikt nie czynił prawnych wstrętów ich koledze. Aż do zeszłej niedzieli, po której właściciela w końcu aresztowano.

„Prowadzone są czynności”

Po prawdzie, ciężko stwierdzić, czy bardziej szokuje fakt, że organy śledcze całkowicie ignorowały los ofiar psów Piotra M., to, że tego ostatniego traktowano w sposób rażąco odmienny od tego, czego mógłby się spodziewać zwykły mieszkaniec Polski (kto nie wierzy, niech spróbuje, choćby w obronie własnej, oddać strzał w ziemię, i obserwuje reakcję prokuratury; tymczasem Piotr M. strzelał do żywych psów – i nic, nikt nie stwierdził problemu), czy też – być może przede wszystkim – fakt, że w niektórych z tych sytuacji Policja wydaje się zachowywać nie jak służba państwowa, a prywatna „ochrona”.

Mając bowiem na względzie, że funkcjonariusze bez żadnego wyroku, nakazu ani umocowania prawnego wymuszają wydanie niebezpiecznego mienia (którym w sensie prawnym są psy) osobie formalnie prywatnej, można by pomyśleć, że lubuskiej Policji pomyliły się epoki, i mentalnie pozostaje ona nadal przed 1989 r. Albo jeszcze wcześniej – w czasach, gdy w dawnej Rzeczypospolitej znanym zjawiskiem były zajazdy szlacheckich „kup zbrojnych” na dwory i wioski swych przeciwników. Właśnie skojarzenia z zajazdem budzi bowiem niesankcjonowany przez nikogo nalot policji na wspomniane schronisko.

Nie jest jednak prawdą, że Policja na incydent nie zareagowała. Bo zareagowała. Jak tylko zaczęły rozchodzić się informacje o niejasnych powiązaniach Piotra M., i potencjalnym faworytyzmie wobec niego, lubuskie organy policji wyłączyły możliwość dodawania komentarzy na swoich profilach społecznościowych. Komenda Wojewódzka Policji w Gorzowie Wielkopolskim wydała natomiast w tej sprawie oświadczenie (kto ciekaw – link do całości). Twierdzi, że Policja współpracuje w tej sprawie z prokuraturą co, skądinąd, nie stanowi nowości, bo przecież wcześniej też to czyniła.

Tyle, że współpraca trwała, a przez kilka lat psy nadal atakowały mieszkańców. Z kolei prokuratura poinformowała, że „zaplanowano czynności” z udziałem Piotra M., – co też z pewnością uspokoi wszystkich zaniepokojonych. Szczególnie mając na względzie, że w poprzednich przypadkach też takie czynności prowadzono, po czym organy sprawę umarzały. Oczywiście, tym razem sprawa jest inna – bo głośna. Ciężko jednak nie zapytać – jak przebiegać będzie postępowanie, gdy medialna wrzawa ucichnie…?

Policja dba o swoje „dobre imię”

Wracając do oświadczenia lubuskiej komendy wojewódzkiej – Policja pisze też, że fakt policyjnej przeszłości i powiazań Piotra M. „…nie może prowadzić do formułowania wniosków czy zarzutów, które nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Takie oskarżenia godzą w dobre imię i wizerunek zielonogórskich policjantów”. W pewien sposób ujmującym jest fakt, że śmierć przez zagryzienie niewinnego człowieka nie pchnęła zielonogórskich policjantów do (kontr)ofensywy medialnej, ale informacje mogące godzić w „dobre imię i wizerunek” funkcjonariuszy – już tak. Hierarchia istotności problemów, która może zastanawiać.

Odnosząc się jednak nieco konkretniej – z pewnością, formułowanie zarzutów nie mających pokrycia w rzeczywistości jest naganne. Trzeba jednak odróżnić formułowanie definitywnych oskarżeń od podejrzeń, które, biorąc pod uwagę okoliczności, i owszem mogą (choć nie muszą) okazać się uzasadnione. Tymczasem odnieść by można wrażenie, że komenda wojewódzka w Zielonej Górze traktuje te kwestie jako jedno i domaga się, by nie formułować nawet przypuszczeń, które pozwalają podejrzewać funkcjonariuszy o nepotyzm, tzw. kolesiostwo czy „swobodny” stosunek do procedur.

Skądinąd trudno też od razu mówić o „zarzutach nie mających pokrycia w rzeczywistości”, skoro sama Policja nie wie, jak ta rzeczywistość wyglądała (informowała przecież wcześniej, że dopiero dąży do jej ustalenia we współpracy z prokuraturą). Natomiast podejrzenia o patologie i owszem, mogą tu zaistnieć – i byłoby wręcz dziwne, gdyby się nie pojawiły. Chyba oczywiste jest bowiem, że na swój „wizerunek” oraz opinię względem swojego „dobrego imienia” Policja, jak każdy, zapracowała swoimi działaniami. Względnie ich brakiem.

Sugestia zaś, by – w wolnym tłumaczeniu – zamknąć się i zaufać pracy Policji, jest po prostu niedorzeczna, gdy to właśnie na Policji ciążą tutaj ciężkie podejrzenia. Niezależnie, czy faktycznie funkcjonariusze bezprawnie, po znajomości tuszowali przypadki łamania prawa przez Piotra M., czy też tego nie czynili, faktem jest, że gdyby organy ścigania zadziałały w sposób systemowy prawidłowo, nie dochodziłoby do powtarzających się ataków psów, zaś pan Marcin by żył. Tylko psy, choć z opisów wynika, że wredne z charakteru, nie są tu odpowiedzialne – tak je wytresowano.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.