Prywatne dane milionów użytkowników ChatGPT mogą wyciec. NYT chce dostępu do *usuniętych* rozmów

Prywatne dane milionów użytkowników ChatGPT mogą wyciec. NYT chce dostępu do *usuniętych* rozmów

Firma OpenAI, twórca arcypopularnego bota ChatGPT (w kolejnych wersjach) nie należy, najpewniej, do podmiotów, którym za sprawą wzniosłych wolnościowych ideałów zależałoby w jakiś szczególny sposób na ochronie prywatności w Internecie. W końcu cały biznes firmy opiera się na danych. I choć z początku OpenAI miała być podmiotem non-profiit, działającym w założeniu jak fundacja, to wszystko, co dziś z tego założenia pozostało, to trwający proces, który wytoczył jej Elon Musk.

Mimo to (a może właśnie dlatego) można się spodziewać, że zdaje sobie ona z wartości danych. I w imię tego wydaje się ona ich prawnie bronić. Dla odmiany – dziennik „The New York Times”, uważany (a przynajmniej sam się uważający) za wiodący amerykański tytuł prasowy, złoty standard dziennikarski, świątynię niezależnych mediów etc., najwyraźniej z tej wartości sobie nie zdaje sprawy. A przynajmniej nie wtedy, gdy chodzi o czyjekolwiek inne dane, niż jej własne.

Prasa ponad prawem?

Gazeta ta z wielką zajadłością broni bowiem swej własności intelektualnej – i w tym celu gotowa jest podeptać i wykorzystać własność intelektualną (o złamaniu najbardziej fundamentalnej prywatności osobistej nawet nie wspominając) ponad 70 milionów ludzi. NYT usiłuje usiłuje bowiem dokonać kradzieży informacji — i to tym bezczelniejszej, że sądowej, w majestacie „prawa” — na skalę, która zadziwia nawet w epoce sztucznej inteligencji.

O co chodzi? NYT pozwał OpenAI. Zarzuca jej, że ChatGPT miał być rzekomo karmiony należącymi do gazety treściami, wykorzystanymi do jego treningu. Co prawda historycznie „The New York Times” nie miał oporów, by ujawniać prywatne dane personalne oraz cudze treści pozyskane dzięki „nieoficjalnym kontaktom prasowym”, łamniąc ochronę własności intelektualnej. No ale do tego czwarta władza czuje się uprawniona, w „interesie publicznym”. Co innego natomiast, gdy chodzi o jej własne treści…

Gazeta swój pozew złożyła w sądzie federalnym w Nowym Jorku. Lokacja mogła nie być przypadkowa. W lokalnym półświatku politycznym cieszy się ona bowiem wpływami — co, jak można podejrzewać, nie jest bez znaczenia, obserwując proces. Prowadzący sprawę sędzia magistracki, Sidney Stein, okazał się bowiem wręcz uprzedzająco dyspozycyjny wobec adwokatów gazety, zatwierdzając jej wnioski, które ocierają się o skandaliczność.

Cokolwiek usłyszał ChatGPT – chcemy i my

„The New York Times” zażądał bowiem — rzekomo w celach dowodowych (tj. by jego adwokaci mogli prześledzić, kto czytał treści gazety) — dostępu do wszystkich (sic!) danych użytkowników bota ChatGPT, który choćby potencjalnie mogli naruszyć jej prawa autorskie. Użytkowników takich ma być ponad 70 milionów, którzy częstokroć używali bota np. do planowania finansowego, szukania leczenia, porad rodzinnych etc. Co więcej, wniosek adwokatów NYT objął nawet dane, które użytkownicy usunęli (!).

W akcie bez mała szokującej arogancji sędzia Stein uznał, że wszystkie te dane, nawet tak wrażliwe jak dane finansowe czy historia medyczna, nie zasługują na żadną ochronę — a przynajmniej nie wtedy, gdy stawką jest ochrona interesów finansowych NYT — i mają zostać obowiązkowo przekazane adwokatom gazety. Dla OpenAI, której nakaz ten jest katastrofą, przynajmniej w odniesieniu do zaufania konsumentów, argumentowała przeciw, ale bez skutku.

Obecnie adwokaci twórcy ChatGPT odwołują się od decyzji do federalnego sędziego okręgowego. W międzyczasie wszystkie dane zostały „zabezpieczone”. NYT nie uzyskał jeszcze do nich automatycznego dostępu, w oczekiwaniu na wynik apelacji.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.