Masowa, symultaniczna eksplozja sprzętu organizacji zbrojnej. Majstersztyk cybernetycznej złośliwości
Pagery, których Hezbollah używał do bezpiecznej komunikacji – bezpiecznej przed Izraelem – wybuchły. Najprawdopodobniej za sprawą Izraela.
Choć te informacje mają już kilka godzin, to byłoby uchybieniem wobec kronikarskiej rzetelności nie wspomnieć o incydencie, który na wspomnienie zdecydowanie zasługuje. Choćby ze względu na rozmach, pomysłowość i domagającą się niechętnego szacunku perfidię, jakie się z owym wiążą.
Ad rem – doszło dziś do masowego, wielotysięcznego ataku na członków libańskiej organizacji Hezbollah. Pagery, których używali członkowie tegoż, poczęły same z siebie (sic!) wybuchać. Fenomen trwał około 40 minut, w ciągu którego tysiące poczęło ni stąd, ni zowąd nagrzewać się, a następnie eksplodować.
Hezbollah on fire
W efekcie serii takich eksplozji zginąć miało 9 osób, zaś 2750 odniosło rany, z czego około 200 – krytyczne. Przynajmniej wedle danych libańskiego ministerstwa zdrowia – które nie muszą być pełne. Hezbollah bowiem, najsilniejszy byt polityczny i militarny w Libanie, mógł bowiem część z nich zataić.
Na usta komentatorów ciśnie się przede wszystkim palące pytanie „jak?!”. Za oczywistego podejrzanego, mimo braku formalnych danych, powszechnie (i zapewne niebezpodstawnie) uważa się Izrael. Przedstawiciele tego ostatniego, jak to mają w zwyczaju w podobnych sytuacjach, milczą jak zaklęci.
Domniemywać można, że atak był wymierzony w kadrę kierowniczą organizacji. Dotknął powiem nieco poniżej 3 tys. osób – podczas gdy cały Hezbollah, alias Partia Boga, ma dziesiątki tysięcy bojowników, i jeszcze więcej zwykłych członków oraz sympatyków.
Bezpieczeństwo komunikacji – ważna rzecz
Pagery, o których mowa – urządzenie cokolwiek z poprzedniej epoki – Hezbollah nabył właśnie z uwagi na tę cechę. Miały one zastąpić smartfony, które – jak narzekano – zbyt łatwo padały ofiarą cybernetycznych działań służb wywiadowczych oraz operacji EW (electronic warfare) sił zbrojnych Izraela.
Tyle że, jak widać, niewiele to pomogło – choć to, w jaki sposób (zapewne) Izraelczykom udało się przeprowadzić tak nieprawdopodobną akcję, nieco wymyka się przypuszczeniom. Przecież pagery to nie są bomby. Zostały kupione przez sam Hezbollah, i u sprzedawcy, którego ten ostatni wybrał.
Także opcja dyskretnego zainstalowania ładunków wybuchowych w urządzeniach odpada ze względu na skalę. Po prostu nie dałoby się tego uczynić (a zwłaszcza dyskretnie) w stosunku do tysięcy pagerów. Które przecież regularnie trafiałyby na przeglądy czy do naprawy – gdzie ingerencję by wykryto.
Jak…?
W jaki sposób zatem mogło dojść do eksplozji? Jedna hipoteza może zakładać, że hakerom udało się zainstalować malware, które doprowadziło do tak fatalnych przeciążeń, że urządzenia aż eksplodowały. Inna wersja zakłada, że celem działań cybernetycznych były raczej baterie.
Te ostatnie, jak wiadomo, mają pewną skłonność do wybuchowych i ognistych efektów. Z reguły jednak potrzeba całego splotu czynników zewnętrznych, by je wywołać. Tymczasem izraelscy (znów, przypuszczalnie) cybernetycy zdołali tego dokonać zdalnie i symultanicznie.
Historycy przyszłych pokoleń będą kiedyś mieli nie lada gratkę, czytając archiwa Szin Bet, Mossadu i Amanu.