Komisja Europejska chce inwigilować Internet – ale nie poda nazwisk odpowiedzialnych, by chronić ich „prywatność”

Komisja Europejska chce inwigilować Internet – ale nie poda nazwisk odpowiedzialnych, by chronić ich „prywatność”

Jak zapewne wiadomo, Komisja Europejska jest ogromnym fanem prywatności obywateli rzekomo „zjednoczonej” Europy. Tak wielkim fanem, że postanowiła (i to już dłuższy czas temu) zagarnąć całą tę prywatność dla siebie, mieszkańcom nie zostawiając jej w zasadzie nic.

Oczywiście, w oryginale nie postanowiła, a zaproponowała – owe nazewnicze wygibasy mają maskować fakt, że niewybrani przez nikogo biurokraci z Komisji Europejskiej widzą się w roli europejskiego suwerena i uzurpują sobie prawo do decydowania o przyszłości kontynentu, państwa członkowskie mając w najlepszym wypadku za protegowanych. Częściej jednak za kogoś w rodzaju średniowiecznych lenników, obowiązanych do składania hołdów, posłuszeństwa etc.

I choć formalnie i traktatowo Komisja winna od strony technicznej i praktycznej realizować funkcjonowanie reszty organów Unii – tych złożonych ze wspomnianych państw członkowskich – to jakoś tak się stało, że to znów niewybrani przez nikogo eurokraci „proponują” tym państwom nowe przepisy. Które – tak dla odmiany – „harmonizują” kolejną dziedzinę życia (czyli przekazują znów nową władzę Brukseli, kosztem kompetencji państw narodowych i wolności obywatelskich mieszkańców)

W omawianym przypadku chodzi o jedne z najbardziej fundamentalnych, a zarazem najczęściej gwałconych z owych wolności – czyli prawo do prywatności, bycia nie-śledzonym i nie-inwigilowanym. Plan kompleksowego „zaorania” owej prywatności na zlecenie organów europejskich ujawniono już rok temu (tj. już rok temu pojawiły się medialne przecieki, które zmusiły UE do oficjalnego poinformowania o sprawie; jak długo faktycznie nad nią pracowano, publicznie nie wiadomo).

Komisja Europejska „proponuje”

W myśl jego zamysłów, państwom członkowskim „proponowano” (czytaj: usiłowano je zobowiązać), by masowo i wielkoskalowo gromadziły wszystkie dane swoich obywateli w sferze telekomunikacyjnej, czyli także w sieci. Owe „data retention” sprowadzałaby się w istocie do przywrócenia komunistycznego podsłuchu i podglądu w czasie rzeczywistym – tyle tylko, że nie ograniczającego się jedynie do telefonii czy korespondencji.

Aby ten trącący esbeckimi klimatami plan uskutecznić, planowano „koordynować współpracę” organów ścigania z firmami technologicznymi (czyt. zamienić te ostatnie w kapusiów obowiązanych do denuncjowania swoich klientów). Chciano je zmusić do działania w systemie, w którym dostęp organów inwigilacyjnych do prywatnych informacji, określony jako model „lawful by design„, byłby automatyczny i prawnie niezaskarżalny.

Aby zaś co mniej serwilistycznie nastawionym mieszkańcom Starego Kontynentu nie przyszły na myśl próby unikania lepkiej inwigilacji, na przykład poprzez wykorzystanie kreatywnych rozwiązań technicznych, Komisja Europejska chciała wymusić utworzenie backdoorów we wszystkich nośnikach i zasobach szyfrowanych danych. Jak podobne pomysły wyglądają w praktyce, można było w ciągu ostatniego roku przekonać (tyle, że na mniejszą skalę) na przykładzie podrygów rządu brytyjskiego.

Śledzić to my, ale nie nas

Sprawa tak sobie kwitła od roku, bez jakichś nowych sensacji – oczywiście nie biorąc tutaj pod uwagę rażącej skandaliczności, jaką same w sobie stanowią próby przeforsowania tak zamordystycznego reżimu inwigilacji. Lodowcowe tempo działania organów UE oraz korespondująca z nim sprawność w tym przypadku okazywały się być cechami nader pożytecznymi.

Nie działo się – aż do teraz. Oto bowiem ktoś z nieszczęsnych obywateli Europy zapragnął dowiedzieć się, na podstawie obowiązujących przepisów dot. dostępu do informacji publicznej, cóż to za persony uczestniczyły w pracach nad projektem tego inwigilacyjnego koszmaru.

I Komisja Europejska udzieliła odpowiedzi. Przekazując taką oto „listę”.

Z „drobnymi” redakcjami – oczywiście po to, by chronić ich prywatność… Zupełnie jakby im prywatność z niewiadomych względów się należała, a całej reszcie obywateli – nie.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.