Kokaina z głębin. Tony „towaru” znalezione na okręcie podwodnym
Kolumbijska flota poinformowała, że przechwyciła nietrywialny ładunek narkotyków. Znajdująca się w nim kokaina ważyć miała więcej niż 6 ton (!). Znalezisko nastąpiło w momencie, gdy rząd tego kraju – przy wtórze ogromnych kontrowersji – wykonuje ruchy świadczące o woli całkowitego przewartościowania swojej polityki w zakresie narkotyków.
Kokaina, która znajdowała się na pokładzie, miała znajdować się w więcej niż 100 wielkogabarytowych torbach. Jej „uliczna” wartość wynosić miała około 300 milionów dolarów, choć to oczywiście też zależy od miejsca jej dystrybucji. Narkotyk ten znacznie większe ceny osiąga w klubach nocnych w USA niż u ulicznych dealerów w Kolumbii – gdzie jest oczywiście znacznie powszechniejszy.
Podwodne „podziemie” narkotykowe
Swojego odkrycia jednostki kolumbijskich sił morskich dokonały na początku tego tygodnia, w okolicy Narino, w pobliżu granicy z Ekwadorem. Sugeruje to, że adresatem przemycanego ładunku miał być ten ostatni kraj, który w ostatnich latach doświadczył wręcz meteorycznego wzrostu aktywności zorganizowanej przestępczości narkotykowej. I stając się, w efekcie, centrum dystrybucyjnym nielegalnych towarów m.in. z Kolumbii i Peru. Takich jak kokaina czy nielegalnie wydobywane kruszce.
Przechwyconą jednostkę rutynowo określa się jako okręt podwodny – ale ogromnie specyficzną. Popularnie nazywana „narco-sub”, jest to okręcik wykonany własnymi siłami (lub też pokątnie zamówiony w szemranych stoczniach) przez któreś z kolumbijskich karteli narkotykowych. W rzeczywistości znaczna część takich jednostek to okręty półzanurzalne, nie w pełni „podwodne”. Nie bowiem zanurzanie się w głębiny, lecz możliwość uniknięcia radarów dozoru powierzchni jest istotą ich wykorzystania.
Kolumbijskie kartele od lat doskonalą umiejętności ich wykonywania (pomóc w tym miał m.in. upadek Związku Sowieckiego – kiedy to znaczna część uprzednio tajnych technologii zbrojeniowych, w tym tych stoczniowych, znalazła się „na rynku”). Oczywiście, miały w tym wymierny interes.
Kokaina jako specjał narodowy
Kokaina jako narkotyk od dawna kojarzy się z Kolumbią – i to z wielu względów. Jest o o tyle logiczne, że kraj ten uchodzi za największego producenta tej substancji, co „zawdzięcza” tak warunkom naturalnym, jak i aktywności wyjątkowo potężnych karteli oraz dekadom wojny domowej. Ta ostatnia nie tylko tworzyła chaos, w warunkach którego rozkwitła zorganizowana przestępczość, ale także stanowiła bezpośredni impuls dla samych stron konfliktu (liczni rebelianci sami handlowali narkotykami).
Faktem jest jednak także to, że w Kolumbii kokaina budzi nieco inne emocje społeczne niż w innych krajach. Kulturowo bardzo rozpowszechnione jest tam żucie liści koki. I choć oczywiście surowe liście rośliny, z której produkuje się kokainę, różnią się znacząco od rafinowanego i wielokrotnie mocniejszego narkotyku, to rozpowszechnienie tej rośliny czyni niepopularnym próby zwalczania handlu narkotykowego poprzez niszczenie jej nielegalnych upraw.
Władze Kolumbii, pod przywództwem pierwszego w jej dziejach ostro lewicowego prezydenta, Gustavo Petro, sugerują zresztą daleko idące przewartościowanie polityki. Petro wielokrotnie wzywał publicznie do legalizacji tego narkotyku. Kokaina, jego zdaniem, nie jest gorsza niż whisky. Zdaniem krytyków, prezydentowi nie chodzi tutaj jedynie o kwestie polityczne i społeczne.
Jak się zarzuca, nie bez znaczenia może być tu fakt, że Petro był niegdyś członkiem marksistowskiego ruchu partyzanckiego M19 (podejrzewanego oczywiście o handel narkotykami). A także, może przede wszystkim, sam ma przyjmować kokainę – a nawet być od niej uzależniony. To oczywiście daleko idący zarzut, stąd nie należy weń wierzyć bez mocnych dowodów. Sugerowali to jednak nie tylko anonimowi krytycy, lecz także b. minister spraw zagranicznych Kolumbii w rządzie Petro, Alvaro Levya.