Jak lokowano pieniądze w HREIT? Inwestorka odsłania kulisy gigantycznej afery
Sprawa HREIT to obecnie jeden z najgorętszych tematów na rynku nieruchomości czy w branży inwestycyjnej. To także, a może przede wszystkim, jeden z największych tematów dla rodzimych organów ścigania. Nie brakuje opinii, że ta sprawa przyćmi swymi rozmiarami aferę Amber Gold. Wiele już powiedziano i napisano o sytuacji spółek wchodzących w skład niesławnej Grupy. A jak to wszystko wyglądało z perspektywy inwestora?
To nie jest tekst dla osób, które chcą się dowiedzieć, co aktualnie dzieje się w śledztwie dot. HREIT. Mogę jedynie napisać, że jakiś czas temu zebrano najważniejsze wątki w tej sprawie i pieczę nad nimi objęła Prokuratura Okręgowa w Łodzi. A jeśli ktoś niewiele wie o samej aferze, odsyłam do tego tekstu.
Co zatem znajdziecie poniżej? Opowieść jednej z osób, które uwierzyły, że pan Michał Sapota i jego współpracownicy wywiążą się ze swoich obietnic, że pomnożą przekazane im pieniądze i pokażą, że w Polsce możliwe jest inwestowanie nie tylko w akcje czy złoto, a na rynku nieruchomości można zarobić bez konieczności kupowania mieszkania…
Oszczędzała od najmłodszych lat. Na własne mieszkanie i tak nie miała szans
Marta* to kobieta w średnim wieku. W rozmowie ze mną przekonuje, że oszczędzania uczyła się od najmłodszych lat, bo w domu się nie przelewało. Znała doskonale wartość pieniądza, unikała zbędnych wydatków. Zresztą, nie było za co szaleć, bo po studiach rozpoczęła pracę z wynagrodzeniem wynoszącym 2 tys. zł brutto miesięcznie. Nie miała szans na własne mieszkanie, więc nie wyprowadziła się z domu rodziców.
Lata oszczędzania pozwoliły odłożyć pierwszą większą kwotę, którą bohaterka tej historii postanowiła zainwestować. W opowieści pojawia się pośrednik – nazwijmy go panem Z. Nie był to obcy człowiek, wcześniej doradzał rodzicom Marty. Bliscy byli z tej współpracy zadowoleni, więc i ona zdecydowała się skorzystać z usług profesjonalisty. Kobieta na początku bieżącej dekady za namową pana Z lokuje swoje oszczędności w projekty HREIT. Uznaje to za dobry pomysł z prostego powodu: dookoła wszyscy powtarzają, że na nieruchomościach nie można stracić. To złoty, a do tego bezpieczny biznes.
Inwestycja w nieruchomości przynosi korzyści
Początkowo rzeczywiście jest dobrze. Marta inwestuje po kilkadziesiąt tysięcy zł w dwa projekty deweloperskie. Inwestycje mają się zakończyć w przeciągu niespełna dwóch lat. Po tym okresie Marta ma odzyskać wpłacony kapitał. Ten nie będzie jednak zamrożony – ma na nią pracować przez cały czas obowiązywania umowy: na koniec każdego kwartału inwestorka otrzymuje należne jej odsetki. Na tym etapie oprocentowanie wynosiło 7,5 proc. Więcej niż w przypadku lokat bankowych.
Kwartalnie wypłacane odsetki z tej inwestycji (i w następnych latach odsetki z kolejnych projektów HREIT) były dla mnie ogromnym wsparciem. Była to pomoc, której nie otrzymałabym z żadnego innego miejsca. Nadal nie było to dużo, ale zaczęłam mieć perspektywę, że może za jakiś czas nie będę musiała żyć w strachu o przyszłość. Szczególnie, że akurat wtedy nadeszła pandemia – wyjaśnia kobieta.
Udane inwestycje utwierdzają bohaterkę w przekonaniu, że na nieruchomościach nie można stracić. Kobieta decyduje się w sumie na udział w niemal 10 projektach budowalnych i podpisuje akty notarialne. W różnych częściach kraju, na liście widnieją zarówno niewielki Oświęcim, jak i osiedla w stolicy. Dobre warunki stają się jeszcze lepsze: oprocentowanie wzrasta do 9,5 proc. Marta lokuje w te przedsięwzięcia łącznie kilkaset tysięcy złotych.
Bańka HREIT pęka. Zostają kredyty
Na początku 2024 roku mój plan inwestycyjny w końcu dał mi na tyle stabilności, że było mnie chociaż stać na kredyt na pierwsze mieszkanie. Analizując harmonogram wypłaty odsetek i zwrotów zainwestowanego kapitału, podjęłam decyzję, aby w końcu ruszyć do przodu. Wzięłam kredyt, kupiłam mieszkanie i… w połowie 2024 roku HREIT przestał wypłacać odsetki. W lipcu nie przyszedł zwrot kapitału z zakończonego projektu. Kilka miesięcy później nie przyszedł zwrot z dwóch kolejnych. Nie przyszły też żadne kolejne odsetki. Zostałam z surowym mieszkaniem, na remont którego nagle mnie nie stać. A także z kredytem na 25 lat. Miałam go spłacić zwrotami z zakończonych inwestycji, które nie nastąpiły. 30 lat skrupulatnego planowania finansów poszło w piach przez kilka bezkarnych osób – denerwuje się moja rozmówczyni.
Marta przekonuje, że nie zostało jej nic. HREIT pochłonął oszczędności życia, a teraz jest zmuszona wziąć kolejny kredyt, by wykończyć mieszkanie. Rodzice pomogli już na tyle, na ile mogli, więcej nie dadzą rady.
Czy bohaterka obwinia pośrednika, który zaproponował inwestycję w projekty deweloperskie? Nie. Z jej opowieści wynika, że to także jest ofiara – w polecane przez siebie biznesy miał inwestować osobiście. Namawiał do tego także krewnych i znajomych. Inwestorka jest przekonana, że gdyby pan Z podejrzewał, że coś jest nie tak, od razu by ją o tym poinformował.
Zawsze moim priorytetem była stabilność finansowa z naciskiem na „mogę polegać tylko na sobie”. Po 14 latach ciężkiej pracy, którą przypłaciłam poważną chorobą, nadal nie było mnie stać na kupno własnego mieszkania. Nie przysługiwało mi też żadne wsparcie, bo dla państwa byłam już „zbyt stara”, „zbyt niezamężna” i „zbyt bezdzietna”, żeby moje życie kogoś obchodziło. Jestem sama. Jestem przerażona. Nie wiem, jak sobie poradzę. Ponad 4 tys. inwestorów zostało oszukane w całym kraju. Organy państwa umywają ręce. Czy nasze życia naprawdę nic nie znaczą? – pyta retorycznie Marta.
HREIT nie jest dziełem przypadku. To esencja systemu
Inwestorka nie ma żalu do pośrednika, ale winą obarcza cały system. I nie ma dla niej znaczenia, kto aktualnie jest u władzy. To bez znaczenia, bo jej zdaniem państwo zawsze lekceważy zwykłych obywateli. Miała tego doświadczyć na rynku pracy, podczas leczenia, a ostatecznie jako poszkodowana w aferze HREIT. Bo chyba można już otwarcie mówić o aferze.
Zawiedli notariusze, którzy wzięli pieniądze za poświadczenie zawarcia umów. Okazuje się, że są „bez winy”, bo nie mieli obowiązku sprawdzić, czy umowy te były wiarygodne zanim swoimi nazwiskami je usankcjonowali. Skandal! Zawiodły i zawodzą nadal organy ścigania i nadzoru. Prokuratura Warszawska nie ruszyła małym palcem przez kilka miesięcy przyczyniając się do dalszego wyłudzania pieniędzy przez spółki HREIT. Sąd wykazał się kompletną ignorancją i niekompetencją, pozwalając HREIT dowolnie dysponować naszymi pieniędzmi, mimo przytłaczającej ilości dowodów, że spółki nie budują i nie wypełniają swoich zobowiązań względem wierzycieli od miesięcy – wymienia Marta.
Inwestorka jest zdania, że notariusze, prokuratorzy, ale też sędziowie, powinni być pociągnięci do odpowiedzialności za działania w sprawie HREIT. Albo brak działań. Do tej grupy dodaje też np. pracowników UOKiK. Bo nakładanie teraz kar na spółki powiązane z grupą deweloperską nie przyniesie, jej zdaniem, ulgi osobom, które ulokowały swoje środki w tych przedsięwzięciach.
Można wymieniać bez końca jak sparaliżowany i niewolniczy jest system, w którym żyjemy. Prawu i organom ścigania podlegają tylko osoby z najniższych klas społecznych, które nie mają się jak bronić. System zawiódł na każdym możliwym etapie. I to spektakularnie. Za nasze pieniądze. Bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. Ciągła walka z systemem o utrzymanie się „na powierzchni” niemal doprowadziła do mojej śmierci. To nie jest tylko moja historia. To historia tysięcy młodych ludzi z mojego pokolenia – kończy rozgoryczona kobieta.
*Imię i niektóre fakty z historii bohaterki zostały zmienione