
„Uciekali, walcząc o życie” – a potem wyszło, co naprawdę działo się na Etnie
Spektakularne zdjęcia, dramatyczne nagłówki, filmy z uciekającymi turystami i ogromne słupy dymu nad Sycylią. Erupcja Etny z 2 czerwca opanowała internet. Filmiki rozchodziły się błyskawicznie, zalewając media społecznościowe, a niektóre z nich sugerowały wręcz sceny ewakuacji i walki o życie. Tyle tylko, że w rzeczywistości… nic takiego się nie wydarzyło.
Etna „wybuchła” głównie w internecie. Media społecznościowe zrobiły z erupcji widowisko grozy
Wbrew temu, co można było zobaczyć na TikToku czy Instagramie, włoski wulkan zachowywał się dokładnie tak, jak przewidzieli eksperci. „Tak silnej aktywności wulkanicznej na Etnie nie obserwowaliśmy od lutego 2021 roku” – przyznał Stefano Branca z INGV. Ale od razu uspokoił: „Poziom zagrożenia był ograniczony do obszaru szczytowego, który wcześniej i tak został zamknięty dla turystów”.
Erupcja rzeczywiście wygenerowała trzy jęzory lawy – jeden ruszył na południe, drugi na wschód (rozgałęziając się), a trzeci przesunął się na północ. Wszystkie są już w fazie chłodzenia. Sporadyczne emisje popiołu z krateru północno-wschodniego nie stanowiły zagrożenia, a chmura pyłu dotarła jedynie do okolicznych miasteczek, jak Bronte czy Cesarò.

Lawy było tylk trochę, sensacji – znacznie więcej
Najgłośniejsze były jednak nie wybuchy Etny, a… eksplozje w socialach. „Erupcja Etny zalała telefony, strony i media społecznościowe, zbierając mnóstwo lajków i wywołując prawdziwy zachwyt” – zauważyły lokalne media. Zdjęcia zrobione z wybrzeża Plaia di Catania i nagrania z portali wulkanicznych, jak EtnaSci.it, zdobywały setki tysięcy wyświetleń. I to właśnie one sprawiły, że dla wielu z daleka sytuacja wyglądała na znacznie groźniejszą niż była.
Pod względem sejsmicznym sytuacja się ustabilizowała. Poziom wulkanicznego tremoru gwałtownie się obniżył, a centrum aktywności znajduje się 2500 metrów n.p.m., bez wpływu na zamieszkałe tereny. Ostrzeżenie lotnicze (VONA) obniżono do zielonego poziomu – najniższego możliwego.
Tym razem zadziałał klasyczny mechanizm: realne zjawisko naturalne + kamera w telefonie + zasięgi = internetowy spektakl. Tyle że, jak to często bywa, emocje wygenerowane online nijak się miały do faktycznego poziomu zagrożenia. Etna zrobiła swoje widowisko – ale tylko w sieci rozlała się fala paniki.
Mieszkańcy Catanii i okolic patrzyli na to wszystko z filiżanką espresso, narzekając co najwyżej na dobiegający z okolic Etny hałas. Ewentualnie na pył wulkaniczny, który trzeba było sprzątnąć z tarasu.