Czarnobyl w ogniu. Uderzenie drona zniszczyło krytyczny element zasłony antyradiacyjnej, pożar nie daje się ugasić
- Wiele emocji wywołał atak lotniczy na obiekty słynnej elektrowni jądrowej w Czarnobylu, miejscu bez wątpienia najbardziej znanej katastrofy w historii atomistyki. Wywołał on uszkodzenia i pożar.
- Atak ten miał miejsce wczoraj – i choć doniesienia prześcigały się w odmalowywaniu zagrożenia, jakim jest groźba promieniotwórczego skażenia terenu, to okazuje się, że być może nie doceniły one skali tego zagrożenia.
- Które to z teoretycznego powoli przeobraża się (czy też przepala) w praktyczne. I nader trudne do efektywnego zażegnania w realiach trwającej wojny.
Uderzenie niepozornego drona w walcowatą osłony antyradiacyjnej, która zabezpiecza niesławną elektrownię atomową w Czarnobylu, nie zapowiadało obecnego problemu, który wywołał będący efektem eksplozji pożar. Dron – rosyjski Gierań-2, czyli licencyjna wersja irańskiego Szahida 136 – bynajmniej nie jest bowiem najgroźniejszą bronią na świecie.
Jest to bowiem dron o niezbyt wielkiej głowicy bojowej, niewielkiej prędkości, małym zasięgu i nader ograniczonej celności. Wszystko to nie stanowi w jego przypadku szczególnej wady. Został bowiem zaprojektowany jako broń do użytku masowego. Zwłaszcza zmasowanych uderzeń na słabo chronione, powierzchniowe cele czy też ataków saturacyjnych.
Ataki takie przeciążyć mogą i wyczerpać zasoby amunicji systemów przeciwlotniczych, szczególnie ogromnie drogich, kierowanych pocisków rakietowych. Tymczasem bardzo niski z reguły koszt takich dronów (choć akurat Rosjanie mieli z tym pewien problem) pozwala używać ich bez przejmowania się tym, że mało który z nich dotrze do celu.
Wystarczy bowiem, że dotrą pojedyncze sztuki (z dziesiątek lub setek wystrzelonych), by cała operacja i tak się opłacała. Wygląda na to, że ostatni rosyjski atak przyniósł skutek, który przerósł – być może – nawet założenia i standardy samych Rosjan. Udało im się bowiem uszkodzić i wywołać pożar w budynkach dawnej elektrowni jądrowej w Czarnobylu. I to w sposób, który grozi skażeniem również samej Rosji.
Pożar pod stalową skórą
Wczoraj informowano, że pojedynczy dron przebił stalowe poszycie półkolistej osłony antyradiacyjnej, która zabezpiecza dawną elektrownię czarnobylską. Przebił – i eksplodował, czego efektem był wspomniany pożar. Z początku nie wydawało się, że atak, mimo że groźny z racji samego celu, okaże się szczególnie niszczycielski.
Założenia te były jednak, jak wiele na to wskazuje, optymistyczne. Pokrywa bowiem składa się z zewnętrznej i wewnętrznej konstrukcji stalowej, przestrzeń pomiędzy którymi wypełniona jest izolacją. I właśnie ta izolacja – mimo tego, że pożar z zewnątrz ugaszono – zajęła się ogniem. Opanowanie jej pożaru jest z kolei utrudnione ze względów praktycznych – po prostu nie ma do niej dostępu.
Czy inaczej, by go uzyskać, być może trzeba będzie ciąć poszycie zewnętrznej części osłony. To z kolei grozi rozszczelnieniem bariery antyradiacyjnej – i skażeniem okolicy.
Wymiana radioaktywnych uprzejmości
Co oczywiste, ukraińskie władze ostro potępiły atak i oskarżyły Rosję o celowe próby wywołania katastrofy. Co równie oczywiste, rosyjskie władze odżegnały się od jakiejkolwiek odpowiedzialności i oskarżyły Ukrainę o prowokację (poprzez operację typu „false flag”). Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, która monitoruje obiekt, stwierdziła w tonie oczywistości, że pożar stanowi zagrożenie dla całego regionu.