Cyfrowy gułag: biometryczna inwigilacja jako warunek dostąpienia „przywileju” dostępu do gazu
Władze indyjskiego stanu Kerala wpadły na pomysł, jak jeszcze bardziej docisnąć inwigilacyjną śrubę swoim obywatelom. Chcą ich otóż zmusić do „dobrowolnego” poddania się skanowaniu tęczówek oczu oraz linii papilarnych. Traktament ten, dotąd kojarzony raczej z więziennictwem, ma być wymuszony szantażem gazowym. Czyli – groźbą odcięcia ludziom dostępu do gazu.
Nie chodzi przy tym o szantaż gazowy w stylu rosyjskim, tj. w postaci zakręcania gazu tłoczonego rurami. Tych bowiem w stanie Kerala nie ma. A przynajmniej nie w odniesieniu do infrastruktury, która dystrybuowałaby gaz na potrzeby odbiorców indywidualnych. Zaopatrzenie w gaz ziemny odbywa „ręcznie” – za pomocą fizycznie nabywanych butli z gazem.
Złośliwi mogliby stwierdzić, że władze Kerali w pierwszej kolejności mogłyby zainwestować w gazyfikację swojego stanu i doprowadzenie gazu rurami do odbiorców, zamiast angażować środki w program inwazyjnej inwigilacji. Władze jednak ewidentnie mają swoje priorytety względem tego, co uważają za ważniejsze.
Można żyć bez gazu? Niby tak, ale…
Zewnętrznemu obserwatorowi kwestia dostępu do tegoż może na pierwszy rzut oka wydawać się trywialna. Jednak w istocie bynajmniej takową nie jest.
W indyjskim klimacie możliwość gotowania na ogniu jest absolutnie niezbędna – żywność błyskawicznie się tam psuje i za zdatne do spożycia uważa się tam przede wszystkim pokarmy poddane obróbce termicznej. Wyjątkiem są jedynie produkty najświeższe, jak warzywa i owoce, które jednak trzeba zjeść naprawdę od razu. Potem bowiem tracą przydatność do spożycia.
Wspomniane gotowanie tradycyjnie realizowano nad różnego rodzaju paleniskami. W warunkach ogromnie gęstego zaludnienia, z którego słyną indyjskie miasta, jest to jednak rozwiązanie niebezpieczne. Stąd też powszechnie używa się tam do tego celu kuchenek gazowych. I to właśnie uzależnienie chcą cynicznie wykorzystać władze.
Już teraz zresztą dostawy gazu są racjonowane. Mieszkańców zaś zmusza się do wypełniania stosów biurokratycznych formalności, legitymowania się specjalnymi kartami, numerami Aadhaar (w Indiach są to numery identyfikacyjne, służące zarazem jako dowód tożsamości oraz adresu zamieszkania) książeczkami zużycia gazu, etc.
Zamordyzm spontaniczny i bez powodu
Zgodnie z wydanym przez rząd stanowy okólnikiem, wszyscy obywatele, którzy chcą dalej móc kupować gaz, mają się poddać skanowaniu tęczówek oraz linii papilarnych. Trudno nie zauważyć podobieństwa z praktykami projektu Worldcoin. Czyli tego samego, który zderzył się z mało przychylnym przyjęciem ze strony indyjskich władz.
Te same władze nie widzą jednak problemu, kiedy one same tego dokonują. I to w sposób znacząco bardziej rażący. Firmom dostarczającym gaz w butlach nakazano bowiem odmawiać realizowania dostaw dla tych, które tego nie uczynią. Wspomniane firmy to zresztą podmioty państwowe, którym zdarza się traktować swoich klientów bardziej jak petentów niż patronów.
Nawet sama procedura biometrycznej kradzieży będzie cokolwiek uwłaczająca – obywatele sami mają się bowiem stawić (i być może stać w tym celu w kolejkach) w siedzibach owych firm. W sensie formalnym poddanie się kradzieży swych biometrycznych danych przez rząd nie jest obowiązkowe. Ten ostatni „jedynie” utrudni czy wręcz uniemożliwi normalne życie tym z mieszkańców, którzy mieliby obiekcje.
Najciekawsze jest zaś to, że nie podano, jaki jest w istocie cel całego tego zarządzenia. Zupełnie jakby lokalne władze uznały, że kontrola nad danymi obywateli jest celem samym w sobie.