*Ciężka* sprawa. Pewne miasto zatrudnia „bezkompromisowo grubą” aktywistkę jako konsultantkę ds. „stygmatyzacji wagowej”

San Francisco – miasto w odmętach kryzysu, zmagające się z ogromem narkomanii, bezdomności i przestępczości – nie zapomina o swoich priorytetach. Zatrudniło bowiem właśnie „ekspertkę”, która przekonuje, że bycie grubym wcale nie jest takie złe. A to wszystko w ramach dbałości o „zdrowie publiczne” (!).

Niniejsza sytuacja może wydawać się historią zmyśloną, rodem z portalu satyrycznego lub forum chanowego – bynajmniej jednak nią nie jest. Otóż miasto San Francisco ogłosiło, że utworzyło nową pozycję w miejskim urzędzie. To „konsultant ds. wagowej neutralności i stygmatyzacji”. Poważnie.

No to grubo

Czymże zajmować miałby się taki konsultant i dlaczego pozycja ta jest tak krytycznie niezbędna dla życia mieszkańców miasta, by wydawać nań z tak rozpaczliwie deficytowej kiesy miasta sute wynagrodzenie? Otóż udzielać on ma porad w kwestii „walki ze stygmatyzacją wagową” oraz „dbania o neutralność wagową”.

Pod tym pojęciem rozumie się naturalnie „nietolerancję” dla osób grubych. Przejawia się ona, przykładowo, niewrażliwymi i nietolerancyjnymi ostrzeżeniami lekarzy, że otyłość jest szkodliwa dla zdrowia. Albo obskuranckimi tezami, jakoby osoby grube były mniej atrakcyjne („a każdy, kto tak twierdzi, ten cośtam-fob”).

 „This consultancy is an absolute dream come true, and it’s my biggest hope and belief that weight neutrality will be the future of public health.”

~ Virgie Tovar

konsultantka ds. „stygmatyzacji wagowej” miasta San Francisco,
argumentując, że zamiast walczyć z nadwagą,
należy walczyć z jej stygmatyzacją

Oczywiście nie trzeba tu wspominać o tak wrednych, codziennych złośliwościach wobec osób wagopozytywnych jak ostrzeżenia przed nadmiernym obciążeniem w windach czy niedostosowane do ich tuszy fotele w samolotach. Wszystko to prześladuje rzeczoną mniejszość na każdym kroku, i czas w końcu coś z tym zrobić…

Otyłość jest bowiem „neutralna” dla zdrowia. Tak stanowi ideologiczna linia Departamentu oraz całego urzędu miejskiego, i żadne fakty rzeczonych instytucji nie przekonają, że jest inaczej.

„Lose hate, not weight”

Jeszcze komiczniej przedstawia się, gdzie taki konsultant ma być zatrudniony. Otóż posadę taką stworzył, ze wszystkich instytucji, Departament ds. Zdrowia Publicznego (!) miasta San Francisco. W ramach dbałości o zdrowie (sic) dbać się teraz tam będzie, by osobom otyłym nie zawracać głowy sugestiami schudnięcia czy zadbania o formę fizyczną.

Oczywiście do tak odpowiedzialnej roli nie można było zatrudnić osoby bez stosownych kwalifikacji. Znaleziono jednak kogoś o kwalifikacjach idealnych. Przed państwem Virgie Tovar. Tovar to, jak sama deklaruje „aktywista body positivity” oraz „bezkompromisowo gruba i pozytywnie nastawiona do grubości feministka” (dosł. „unapologetically fat, fat-positive feminist”). Ta pani:

Źródło: Instagram

W ramach swojego aktywizmu Tovar bezlitośnie rozprawia się nie tylko z uprzedzeniami oraz kolejnymi posiłkami, ale też branżą odchudzania. Jako że czasy są ciężkie, a ceny wysokie, pani dorabia sobie także jako konsultantka ds. DEI (diversity, equity, inclusion).

Idee te, które najłatwiej opisać jako prawna dyskryminacja grup, które światopogląd woke’ismu uznaje za „niepostępowe”, są ostatnio w USA w mocnym odwrocie. Prócz oczywistych kwestii prawnych (jak pozwy za niekonstytucyjne preferencje dla czarnych, gejów czy kobiet) przyczynia się do tego fala bojkotów konsumenckich firm, które te pryncypia aplikują. Niestety trudno zastosować bojkot konsumencki wobec władz miasta (Demokraci sprawują tam niepodzielne i nieprzerwane rządy od 1964 r.).

Trudno – jednak nie niemożliwie. Obywatele miasta, uszczęśliwiani przez władze podobnymi pomysłami co posadka dla pani Tovar, głosują bowiem nogami. I to mimo faktu, że niedawno wybory wygrał nowy burmistrz, który na pomoc ściągnął nawet Sama Altmana z OpenAI.

San Francisco tonie w szaleństwie (i niesprzątanych odchodach)

Rozważając bowiem temat odrobinę poważniej – San Francisco w ostatnich latach słynie nader specyficznej, ultra-postępowej kultury politycznej. Czy też, nieco dosadniej, uchodzi za dom wariatów. Przykłady? Miasto zdaje się przeżywać najazd narkomanów oraz bezdomnych, których można spotkać na każdym roku. Ulice regularnie „ozdabiane” są nieczystościami, zużytymi strzykawkami oraz wyrzucanymi gdzie popadnie śmieciami.

Zupełnie otwarcie funkcjonują bazarki, gdzie można nabyć narkotyki na każdy gust i każdą kieszeń, a także towary regularnie (bo bezkarnie) kradzione ze sklepów. Bezkarnie – San Francisco było bowiem jedną z jurysdykcji, które najmocniej popierały kalifornijską Proposition 47. Był to akt, który kradzież dóbr o wartości nieco poniżej tysiąca dolarów przekwalifikował z przestępstwa na wykroczenie. Sprawiło to, że ściganie ulicznej kradzieży w istocie przestało mieć sens, i doprowadziło do jej epidemicznego rozkwitu.

Tymczasem urząd miasta za swoje priorytety uznawał dotąd m.in. „sprawiedliwość restoratywną” (tj. chronienie przestępców przed nadmiernie długimi wyrokami więzienia), „sprawiedliwość imigracyjną” (ochronę nielegalnych imigrantów przed legalnym deportowaniem), czy „sprawiedliwość rasową” (dyskryminację w oparciu o kolor skóry tak, aby grupa preferowana przez władze miała łatwiej, a niepreferowana – trudniej).

Skutki są oczywiste. Miasto w ostatnich latach przeżywa prawdziwą falę wyprowadzek. Zarówno w przypadku zwykłych obywateli (oraz płaconych przezeń podatków), którzy nie chcą znosić mieszkania w sąsiedztwie takim jak powyżej – jak i firm, dla których działalność w San Francisco staje się coraz mniej opłacalna. Dalszym efektem jest zapaść lokalnego rynku nieruchomości biznesowych, jak również (jeszcze większa) dziura w miejskim budżecie.

I pomyśleć, że niegdyś było to tak piękne i urokliwe miasto.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!