Amunicja w dostawie–widmo. Dziesiątki tysięcy naboi skradzione z niezabezpieczonego transportu
Ktoś „zajumał” niemieckiej armii dostawę amunicji. Tak po prostu. Kradzież, do której doszło w nocy z 24 na 25 listopada, została oficjalnie potwierdzona dopiero teraz. Niemieccy oficjele srożą się i zapowiadają stanowcze działania w celu odzyskania ładunku. Tyle że szanse na to jawią się raczej mgliście.
Transport amunicji, którego dotknęła kradzież, padł jej ofiarą w sposób z początku przez nikogo niezauważony. Tysiące nabojów przeznaczonych dla niemieckich sił zbrojnych skradziono bowiem ze zwykłej, cywilnej ciężarówki, którą były przewożone – a która to ciężarówka stała sobie, jak gdyby nigdy nic, na parkingu przemysłowym, pod miejscowością Burg, w landzie Saksonia-Anhalt.
Jak wynika z dostępnych informacji, kierowca tej ciężarówki postanowił zrobić sobie przerwę w drodze. Zaparkował pojazd, zostawiając go samemu sobie, i udał się do pobliskiego hotelu na zasłużony odpoczynek. Rankiem wznowił podróż, którą ukończył 28 listopada. Jakieś musiało być zaskoczenie zainteresowanych, gdy w punkcie odbiorczym okazało się, że amunicji nie ma…
Transport specjalnej troski
Skradziono 10 tys. nabojów pistoletowych kalibru 9 x 19 mm, 9,9 tys. ślepych nabojów kalibru 5,56 x 45 mm oraz 15 granatów dymnych. I choć wbrew apokaliptycznym przewidywaniom niektórych relacji medialnych nie oznacza to, że Niemcy czeka fala strzelanin – na tamtejszym czarnym rynku podobna amunicja dostępna była już wcześniej – to dla niemieckich sił zbrojnych bez wątpienia problem istnieje.
Kradzież stanowiła bowiem jaskrawą kompromitację procedur bezpieczeństwa Bundeswehry. Część winy naturalnie ponosi kierowca – nie wiadomo jednak nawet, czy wiedział on, co przewozi. Tymczasem owe procedury wymagają w takich przypadkach co najmniej dwóch kierowców, a także ciągłego monitoringu ładunku (aż dziwne, że nie ma mowy o uzbrojonej eskorcie). Tymczasem nic takiego nie miało tu miejsca.
Nawiasem, gdyby w podobny sposób swoją amunicję „chronił” prywatny posiadacz, najpewniej spotkałaby go nie tylko odpowiedzialność karna, ale też odebrano by mu jego broń i prawo do jej posiadania. Jednak jako że kompromitacji dopuściły się instytucje państwowe, im oczywiście nic nie grozi – a nawet więcej, te same instytucje będą teraz prowadzić śledztwo w sprawie obejmującej kradzież.
Kradzież och-jak-bardzo-poważna
Jak oświadczyło niemieckie Ministerstwo Obrony, traktuje ono kradzież „bardzo poważnie”, dodając, że „amunicja tego typu nie może trafić w złe ręce”. Nieco trudno dyskutować za to z tym „nie może trafić” – ponieważ właśnie trafiła. Nie wiadomo natomiast, co resort ma na myśli, mówiąc „tego typu amunicja”, skoro ze wszystkich możliwych rodzajów wojskowej amunicji akurat te są chyba najmniej śmiercionośne.
Postępowanie w sprawie wszczęły niezależnie od siebie policja oraz armia. W szczególności skupiać się ono ma, wedle relacji rzecznika, na tym, dlaczego kierowca nie zatrzymał się w bezpiecznym miejscu – co sugerować może, że organa biurokratyczne resortu obrony chcą uczynić z kierowcy kozła ofiarnego, zrzucając na niego winę za własne niedociągnięcia.
