Absurdalne przepisy i kurczaki przedmiotem buntu społecznego w Wielkiej Brytanii
Rząd Partii Pracy, w ciągu mniej niż półrocza swoich rządów zdoławszy wywołać zamieszki, falę ucieczek podatników oraz rekordowe podwyżki rachunków, wpadł na pomysł, co w takiej sytuacji jest naprawdę niezbędne dla dobrobytu i powszechnej szczęśliwości w Wielkiej Brytanii. Otóż jest to nakaz uzyskiwania licencji na kurczaki, jeśli ktoś chciałby je hodować. A także przymus zarejestrowania ich wszystkich, co do jednego. Czy wszyscy tam w rządzie aby zdrowi…?
Rząd premiera Keira Starmera i Partii Pracy, który objął władzę zaledwie w lecie tego roku, wydaje się być zdeterminowany, by dorównać osiągnięciami niegdysiejszym idolom ideologicznym Partii Pracy zza ówczesnej Żelaznej Kurtyny. W przeciągu kilku miesięcy Laburzyści zdołali, w imię ekologicznego kultu „net-zero”, podkopać bezpieczeństwo energetyczne kraju.
Poprzez oczywiste tuszowanie imigranckiej przestępczości oraz jawne uprzywilejowanie imigrantów wobec rodowitych mieszkańców, udało im się także wywołać największe od lat zamieszki w kraju. Zareagowali na nie z gracją godną towarzysza Stalina, zapowiadając ściganie i kary więzienia dla każdego, kto śmiałby głosić „dezinformację” (czyli opinię niezgodną z propagandowym stanowiskiem rządu).
Dodatkowo w budżecie zieje dziura, którą rząd szykuje się załatać poprzez rabunek oszczędności emerytalnych (skąd my to znamy…). W rezultacie tego wszystkiego milionerzy i przedsiębiorcy masowo wyprowadzają się (a przynajmniej – swoje pieniądze) z Wielkiej Brytanii.
Co w tej niełatwej sytuacji robi rząd?
„Licencja na kurczaki do kontroli!”
Otóż rząd walczy z niechybnie największym zagrożeniem dla kraju, za które uznano właśnie niezarejestrowane kurczaki. I nakazał (zresztą pozaprawnie) ich rejestrację. Wszystkich. Wprowadzono także obowiązek posiadania licencji dla wszystkich, którzy chcieliby dostąpić zaszczytu ich hodowania.
Albo i nawet nie hodowania, a jedynie posiadania – przymus licencyjny dotyczy bowiem nawet ptaków trzymanych jako zwierzęta domowe. Filozoficzne pytanie „ale po co…?” nasuwa się tu samo. Rzecz jednak jest ważniejsza niż samo rozważanie nad absurdem.
Szerokie grono Brytyjczyków tym wyjątkowo bezczelnym i aroganckim dyktatem rządu poczuło się po prostu rozjątrzonych. Rząd wprowadził bowiem absurdalne, agresywne i restrykcyjne przepisy wpychające biurokratyczną kontrolę w sferę prywatną – i to nawet bez kłopotania się parlamentem.
W ten mianowicie sposób, że rządowi urzędnicy dokonali „reinterpretacji” istniejących przepisów. W ich myśl dotąd istniał obowiązek rejestrowania stad kur i kurczaków. Nad jego sensownością – a raczej brakiem tejże – można się rozwodzić, jednak prawo istniało i miało moc prawną. By je zmienić, potrzebna byłaby uchwała obydwu Izb, królewska zgoda etc.
Biurokracji z Departamentu Środowiska, Żywności i Obszarów Wiejskich znaleźli jednak na to sposób. Otóż administracyjnie „uznali” oni – zupełnie tak, jakby miało to moc przepisania prawa – że „stado”, o którym mowa w przepisach, to nie „50 ptaków lub więcej”, jak do tej pory, lecz „1”. Słownie: jeden.
Land of Hope and Glory
W efekcie tego wszystkiego tysiące mieszkańców (niegdyś) Wielkiej Brytanii nagle znalazło się w stanie absurdu. Groziło im bowiem stanie się przestępcami, ze względu na straszliwą zbrodnię posiadania niezarejestrowanej kury (!). Jeśli by ich oczywiście na tym przyłapano.
Co więcej zbrodnię tę – w przeciwieństwie do rozbojów, kradzieży i aktów wandalizmu w wykonaniu przedstawicieli „mniejszości” i „środowisk migracyjnych” – rząd zamierzał traktować stuprocentowo poważnie. I ścigać ją z całą mocą represyjnego aparatu państwowego.
Osobom, które miałyby czelność posiadać niezarejestrowane kurczaki, groziłyby grzywny oraz „konfiskata” ptaków. Co stałoby się z tymi ostatnimi – nie wiadomo. Jednak dla osób przywiązanych do swoich zwierząt domowych byłoby to najpewniej gorsze niż grzywna, albo nawet i areszt.
A że nie były to czcze groźby, zapewniała obywateli aroganckie, warkliwe obwieszczenia rządowe, które ostrzegały przed niepodporządkowaniem się urzędniczemu dyktatowi i konsekwencjami tegoż. A wtórowała im „aktywność informacyjna” medialnych klakierów rządzącej ekipy.
To wszystko w kraju, który szczyci się tym, że jako pierwszy w Europie zniósł możliwość arbitralnego dekretowania praw przez władzę oraz przyjął zasadę rządzenia za zgodą rządzonych. O Wielkiej Karcie Swobód z 1215 r., formalnie nadal obowiązującej, urzędnicy Departamentu musieli jednak nie słyszeć…
Respekt dla prawa
Co w takiej sytuacji poczęli nieszczęśni mieszkańcy Albionu? Większość z nich, pomimo wysiłków premiera Starmera, zdaje się w dalszym ciągu wierzyć w pewne mity. Takie jak np. to, że prawo obowiązuje z pożytkiem dla nich i ogółu – i co może kiedyś nawet miało miejsce, ale raczej w przeszłości.
Tysiące z nich posłusznie ruszyły na stronę Departamentu, by zarejestrować swoje kurczaki. Tysiące innych jednakże wykazało się przy tej okazji czymś, co kiedyś określano jako „brytyjski humor”. W tym przypadku tym przedniejszy, że szydzący z rządu, który nie znosi żartów z siebie.
Ludzie poczęli zatem rejestrować swoje kurczaki – ale nie tylko takie żywe, ale także te w formie mięsa. Trafiały do zgłoszenia kurczaki już przyrządzone, świeżo kupione w opakowaniach, czy mrożone. Co więcej, jajom, czyli kurczakom in spe, też nie można odmówić rejestracji. Skoro władza każe…
Niektórzy zapragnęli uzyskać urzędową aprobatę dla kurczaków gumowych czy pluszaków. A i pewnie nie jest to jedyny pomysł, który jeszcze się pojawi. Wszystko to można by odebrać w kategorii żartu – gdyby nie to, że poważnie grozi on wykolejeniem rządowej rejestracji (!).
Podobne zgłoszenia bowiem nie tylko zatkały oficjalną stronę. „Karmią” także urzędowy rejestr nieprzebranymi odmętami bezużytecznych danych. Co z kolei czyni sam rejestr w dużej mierze bezwartościowym – przede wszystkim zaś zamydla to, kto naprawdę ma kurczaki.
A właśnie to rząd z taką żądzą władzy zechciał kontrolować.