„To nie my, to ktoś inny…”. Setki kilogramów złota wyniesione podziemnymi tunelami, rebeliancka armia odrzuca zarzuty
Rebelianckie ugrupowanie zbrojne Ruch 23 Marca (M23) w piątek odrzuciła oskarżenia, w myśl których jej bojownicy dopuszczają się systematycznego rabunku stanowisk wydobycia złota. Chodzi o kopalnie znajdujące się w chaotycznych, choć na swoje nieszczęście bardzo zasobnych w surowce mineralne, wschodnich prowincjach Demokratycznej Republiki Konga. Rzecz w tym, że znaczne połacie tych terenów znajdują się pod kontrolą bojowników M23.
Nazwa Ruchu 23 Marca sugerować może, że jest to stereotypowa, operetkowo-kryminalna afrykańska grupa rebeliancka. Formacje takie, w nieco tylko złośliwym uproszczeniu, scharakteryzować można jako składające się z psychopatycznego guru-lidera, grupki doświadczonych w przestępczym fachu morderców i rabusiów, tworzących „kadrę”, oraz gromadki odurzonych narkotykami dzieci-żołnierzy, wypełniających jej szeregi.
Podobne grupy oficjalnie zawsze walczą o „demokrację”, „prawa ludu”, „z uciskiem kolonialnym” etc. nieoficjalnie natomiast, w swej praktyce, nader często ograniczają się do plądrowania okolicznych wiosek, wymuszania haraczu i napadów na przejezdnych oraz okazjonalnego handlu narkotykami lub surowcami pochodzącymi z nielegalnego wydobycia. Obecność takich bojowników o wolność przez ostatnie półwiecze okazała się zmorą czarnej Afryki.
Niestety walkę z nimi często prowadzą rządy, które w swej praktyce politycznej w istocie niewiele się od nich różnią.
Nowe standardy w regionie
Na tym tle jaskrawo odcina się wspomniany Ruch 23 Marca. Wbrew nie do końca poważnej nazwie, jest to bowiem prężnie działająca, zasobna, dobrze zorganizowana, wyszkolona i uzbrojona armia. Armia właśnie, a nie jedynie luźna grupa bojowników. Ten właśnie czynnik tłumaczy, dlaczego, ku zdziwieniu obserwatorów nie do końca zorientowanych w miejscowych realiach, w pierwszych miesiącach tego roku M23 przeprowadziła spektakularną ofensywę, bijąc rządowe wojska DRK i przejmując kontrolę nad wschodem kraju.
Źródła tej sprawności grupy również względnie łatwo wyjaśnić. Ruch 23 Marca to bowiem formacja stworzona przez etnicznych Tutsich ze wschodniego Konga. Co najważniejsze – jest ona „blisko sprzymierzona” z Rwandą. Do tego stopnia, że wedle różnych ocen jest stanowi ona nie tylko sprzymierzeńca, ale wręcz ekspozyturę wpływów tego ostatniego państwa – zaś jej żołnierze to w istocie rwandyjskie formacje zbrojne, jedynie oficjalnie nie należące do sił zbrojnych tego kraju.
Świadczyć o tym może zabawny incydent zawierający polski akcent. Otóż Rwanda zakupiła dla swoich elitarnych formacji zbrojnych karabiny Grot w wersji na „kałachową” amunicję 7,62 x 39, produkowane przez Fabrykę Broni „Łucznik”. Do grona tych elitarnych formacji decydenci w Kigali musieli też zaliczać żołnierzy M23, albo przynajmniej afiliowanych przy nich rwandyjskich „doradców”. Właśnie bowiem polskiego Grota udało się zdobyć Kongijczykom po jednym ze starć z bojownikami Ruchu.
Sama Rwanda, w wyniku długoletnich i autorytarnych, ale sprawnych rządów i reform prezydenta Paula Kagame, stanowi jeden z najstabilniejszych i najsilniejszych militarnie krajów regionu. Jak się okazuje, sprawniejszy niż teoretycznie znacznie potężniejsza pod względem terytorialnym i ludnościowym, ale skorumpowana i niewydolna Demokratyczna Republika Konga. Temu, ale również i faktycznemu poparciu społecznemu ze strony kongijskich Tutsich należy przypisać spektakularne sukcesy M23 w I połowie tego roku.
Pomiędzy DR Konga i Rwandą, oficjalnie cały czas zarzekającą się, że nic nie łączy ją z ruchem M23, toczą się negocjacje, i przy pośrednictwie amerykańskim udało się nawet wypracować porozumienie pokojowe. Nie wiadomo jedynie, czy Ruch 23 Marca będzie się czuł związany jego postanowieniami.
Blask złota znikającego w tunelach
Jak w przypadku licznych afrykańskich wojen, czynnikiem o krytycznej istotności jest wywalczenie i ochrona kontroli nad źródłami przychodu, które w tamtejszych warunkach najczęściej oznaczają kopalnie i infrastrukturę wydobywczą. W tym przypadku, chodzi o kopalnie złota. Także w toku wiosennej ofensywy Ruchu 23 Marca nie było inaczej, i stanowiska wydobycia złota okazały się jedną z najcenniejszych zdobyczy strategicznych rebeliantów.
Jak się jednak łatwo domyśleć – ktoś musiał na tym stracić. Tym kimś są podmioty wydobywcze operujące w regionie we współpracy i w oparciu o koncesje wydawane prze władze Demokratycznej Republiki Konga. Teraz narzekają, że ich inwestycje przejmują rebelianci. Jak twierdzi należąca do chińskiego kapitału firma Twangiza Mining, od maja żołnierze M23 wywieźli z kopalni, w nieznanym kierunku, co najmniej 500 kilogramów złota, wartego około 70 milionów dolarów.
Ci ostatni mieli wykorzystać do tego, w celu zachowania całej operacji w tajemnicy, doprowadzone do kopalni podziemne tunele. Łącznie, jak twierdzi chiński wydobywca, wywożono około 100 kilogramów złota miesięcznie. Do jego strat dochodzi także utrata maszyn i oprzyrządowania górniczego, wartego około 5 milionów dolarów. To ostatnie bojownicy, we współpracy, jak twierdzi firma, z rwandyjskim personelem, mieli wykorzystać, by wznowić wydobycie na własną rekę.
W związku z tym władze DRC ogłosiły sytuację „force majeure”, zaś Twangiza zamierza wnieść o międzynarodowy arbitraż w tej dziedzinie. Pytanie tylko, przeciwko komu. Trudno przecież pozwać oficjalnie nielegalną grupę zbrojną, Rwanda zaś, oficjalnie, nie ma nic wspólnego z M23. Sami rebelianci ogłosili natomiast w piątek, że zarzuty są nieprawdziwe, i nie mieli oni nic wspólnego z kradzieżą ani złota, ani maszyn do jego wydobycia. I wbrew pozorom, coś w tym może być.
Grupa ta bowiem, jak wynika z danych ONZ, zarabia miesięcznie około 300 tys. dolarów z tytułu „podatków mineralnych” od działających w regionie wydobywców. Likwidacja kopalni złota zatem by się im po prostu nie opłacała.
