Napoleońska korona i siedem minut nieuwagi, czyli Luwr po włamaniu. Co może się stać z klejnotami?

Napoleońska korona i siedem minut nieuwagi, czyli Luwr po włamaniu. Co może się stać z klejnotami?

Z kronikarskiego obowiązku powtarzając informację, która zapewne już się rozniosła – w niedzielę rano doszło do włamania do Luwru. Jako, że niezliczone publikacje medialne rozpisują się na temat przebiegu wydarzeń, niniejszy tekst postara się uniknąć powtarzania komentarzy oficjeli, poprzestając na możliwie konkretnym podsumowaniu znanych informacji. Warto natomiast zastanowić się nad tym, czego oficjalnie nikt nie może wiedzieć, ale co „wisi w powietrzu” – gdzie może trafić korona i klejnoty z kolekcji napoleońskiej? I… czemu?

Reasumując bodaj najbardziej bezczelną kradzież roku, a może i kilku lat – doszło do niej w niedzielę rano około godziny 9.30, i niemal publicznie. Luwr – niegdyś jeden z pałaców królewskich, a obecnie znane wszystkim muzeum – przechodził częściową renowację. Pomimo tego był otwarty dla publiczności. Obydwa fakty wykorzystali złodzieje. Mieli oni dostać się do kompleksu od strony właśnie remontowanego skrzydła (Apollo Gallery), w przebraniu robotników budowlanych, za pomocą podnośnika towarowego.

Skorzystali z „wejścia” przez okno, którego szybę wybili z użyciem szlifierki kątowej. Tego oczywiście nie sposób uczynić cicho lub dyskretnie, ale nikt nie zwrócił uwagi na osoby w odblaskowych kamizelkach, wykonujących hałaśliwe „roboty” na podnośniku – przecież był remont. Tak samo nie zwróciło większej uwagi personelu czy odwiedzających, gdy złodzieje spokojnie, jak gdyby nigdy nic i zupełnie się nie kryjąc, podchodzili do gablot i opróżniali je, notabene też siłowo.

Korona wszystkich włamań?

Cały skok zająć miał zaledwie siedem minut, po czym sprawcy mieli oddalić się na motorach. Natychmiast po stwierdzeniu teren Luwru ogrodzono, rozpoczęto pościg, śledztwo, czynności etc. – słowem, wszelkie urzędowe zaklęcia i procedury. Które jednak – o ile sprawcy nie popełnili jakiegoś poważnego błędu, pozwalającego natrafić na ich ślad – są nieco przelewaniem z pustego w próżne. Szkoda dla historycznego dziedzictwa materialnego się bowiem dokonała, i to niestety na ogromną skalę.

Wedle informacji francuskiego Ministerstwa Kultury, złodzieje skradli dziewięć bezcennych artefaktów, z łącznie 23 prezentowanych w wystawianej tam kolekcji napoleońskiej. Jeden z nich – korona należąca do cesarzowej Eugenii, żony cesarza Napoleona III, została potem odzyskana, choć w stanie uszkodzonym. Ocenia się, że sprawcy musieli ją zgubić lub z innych, choć trudnych do racjonalnego wytłumaczenia powodów wyrzucić.

Pozostałe przedmioty niestety zniknęły. Są to: diamentowa kokarda, także należąca do Eugenii, dwie tiary, z czego jedna wysadzana szafirami, relikwiarz, komplet biżuterii należący do kolejnej cesarzowej, Marii Luizy, drugiej żony Napoleona Bonaparte, oraz jeszcze jeden, który był z kolei własnością Hortensji, córki Józefiny, jego pierwszej żony (potem używany także przez Marię Amelię, żonę króla Ludwika Filipa Orleańskiego).

Jeśli we wszystkim jest aspekt pozytywny, to…

W całej sprawie, jak zwykle, jest więcej niewiadomych niż odpowiedzi. Od razu jednak można postawić kilka pytań, które aż cisną się na myśl. Zaczynając od podstawowego – dlaczego? Z pewnością nie było to włamanie losowe, sprawcy wydawali się doskonale zorientowani w sytuacji. Wydaje się też, że dokładnie wiedzieli, po co przyszli – nie kradli losowych przedmiotów, tylko ściśle określone, na resztę nie zwracając uwagi. Innymi słowy, nie chodziło jedynie o to, by ukraść „cokolwiek cennego”.

Wbrew pozorom to może być dobra wiadomość. Takich artefaktów jak korona cesarzowej oraz biżuteria należąca do kilku innych nie sposób bowiem po prostu wystawić na sprzedaż, choćby i w darknecie. Co za tym idzie, przypadkowi złodzieje, którym dopisało szczęście i bezczelność, w takich sytuacjach bezcenne zabytki nader często po prostu niszczą, wyłuskując klejnoty i przetapiając kruszce. To bowiem jedyna pewna metoda na zachowanie względnie pewnej anonimowości.

Skalę takiego barbarzyństwa naturalnie ciężko oddać słowami, podobnie jak szkody dla dziedzictwa historycznego i kulturowego. Te jednak budzą pogardliwy uśmieszek złodziei, pewnych, że współczesna „cywilizowana” kultura prawna nie odpłaci im za to równie barbarzyńską karą. Ci jednak ukradliby wszystko w zasięgu rąk i wzroku. Tymczasem sprawcy niedzielnego skoku na Luwr – nie. To sugeruje, że ktoś kradzież tych konkretnych przedmiotów zlecił. Co oznacza, że choć skradzione, może przetrwają…

Jak kamień (szlachetny) w wodę

Naturalnie nierozwiązywalne pozostaje pytanie, kto – i po co? Z pobieżnego, logicznego punktu widzenia taka kradzież nie ma przecież sensu. Bez wątpienia nie był to spontaniczny wybuch entuzjazmu pośród złodziei, lecz starannie zaplanowana akcja, o czym świadczy nie tylko jej bardzo szybkie tempo, lecz także fakt, że sprawcy w każdej chwili wydawali się wiedzieć, co robią, i nie marnować ani chwili. Co więcej, aby taką operację przeprowadzić i sfinansować, potrzebne byłyby gigantyczne środki.

Czyli całość wymaga zdolności będących raczej poza zasięgiem „amatorów sztuki”. Nawet jeśli chodziłoby o nieumiarkowanie bogatego kolekcjonera, i zarazem fanatycznego miłośnika epoki napoleońskiej. Takich łupów zresztą i tak nie można by przecież nikomu pokazać i nigdzie wystawić. Także ich fachowa konserwacja nastręczałaby problemów – kto się tym zajmie? Przecież profesjonalnych konserwatorów sztuki – a takich bez wątpienia wymagają te artefakty – nie ma bardzo wielu, i większość jest raczej wyczulona na takie zabytki.

Wszystko to oznacza, że napoleońskie skarby z dużym marginesem prawdopodobieństwa spoczną, szczelnie zamknięte, w prywatnym skarbcu jakiegoś niezrównoważonego miliardera czy może przedstawiciela przestępczości zorganizowanej. I być może kiedyś „wypłyną”, odkryte przez kogoś przypadkiem, lub gdy przyszli spadkobiercy będą się zastanawiać, co zrobić z odkrytymi, choć trudnymi do rozpoznania „błyskotkami”. Tak jak ma to miejsce dziś, w przypadku wielu obrazów, które „zaginęły” w epoce II w. ś., a które teraz sprzedają zstępni „niemieckich właścicieli”.

Jesteś zainteresowany zakupem srebra lub złota inwestycyjnego? Sprawdź ofertę FlyingAtom.Gold!
Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.