Bank centralny chce restrykcji wobec złota w interesie waluty fiat, skarży się na swoją bezsilność
Bank Tajlandii krzywo patrzy na złoto – i chciałby, żeby rynkowi kruszców w tym kraju, bujnie się rozwijającemu, dokręcić prawną śrubę. W jaki sposób uniwersalny, ponadczasowy nośnik wartości, chroniący kapitały i oszczędności przed inflacją czy zawirowaniami historii naraził się bankowi? W sposób bardzo typowy – nie poddając się wszechobecnej kontroli i nadzorowi, jakie są zmorą oficjalnego systemu bankowego. A to, jak twierdzi Bank, sprawia, że cierpi cała Tajlandia i jej gospodarka.
Co ciekawe, przypadek tajski jest tu odrobinę odmienny od typowych sytuacji, w których złoto obwiniane jest przez te czy inne władze za problemy gospodarcze. Sytuacje takie kojarzą się bowiem z hiperinflacją i masowym wykupywaniem złota i kosztowności przez mieszkańców, którzy chcą się uwolnić od bezwartościowej, drukowanej bez opamiętania waluty oficjalnej. Tymczasem Tajlandia notuje zjawisko dokładnie przeciwne – tamtejsza waluta, baht, w bieżącym roku znacząco się umocniła.
Tylko od początku grudnia miał on zyskać ok. 2,2-2,5% na wycenie w stosunku do dolara czy innych walut regionalnych. W całym 2025 r. baht umocnił się zaś dotąd łącznie o 7-9%, stając się jedną z najmocniejszych walut w Azji. Co więcej, miał tu miejsce wręcz nieprawdopodobny historycznie fenomen – ów wzrost waluty nastąpił w roku, w którym Tajlandia po raz pierwszy od lat znalazła się w stanie realnej wojny (chodzi o rozpoczęty w lipcu, a niedawno na powrót wznowiony konflikt graniczny z Kambodżą).
Tajlandia pod walutowym walcem
W tym kontekście można by się spodziewać, że silna waluta oficjalna to zjawisko jak najbardziej pozytywne. Zdaniem banku centralnego tego południowoazjatyckiego królestwa – jest jednak dokładnie przeciwnie. Jak twierdzi Vitai Ratanakorn, gubernator Banku, tak znacząca aprecjacja bahta rujnuje tajski eksport, kładzie się także ciężkim brzemieniem na ważnym dla tamtejszej gospodarki sektorze turystycznym (i tak zresztą mierzącym się z negatywnymi następstwami wojny).
Czemu jednak zawinić miałoby tu złoto? Otóż wedle Banku, to właśnie transakcje tym szlachetnym metalem mają w olbrzymi sposób wpływać na umocnienie się kursu bahta. Rekordowe ceny kruszcu na rynkach światowych sprawiają, że wielu Tajów korzysta z okazji i sprzedaje złoto. Nader często za granicę, za dolary – wymieniane jednak potem na bahty. W ten sposób Tajlandia, która gospodarczo przeżywa głębokie turbulencje, na skutek ogromnego popytu na swą walutę ma ją rekordowo mocną.
Oczywiście nie jest to jedyna przyczyna – można tu wymienić także osłabienie dolara, regularny dopływ walut obcych w związku z turystyką i szeroką sprzedaż obligacji tajskiego rządu, skutkujące nadwyżką handlową, czy napływ inwestycji, jakie Tajlandia usiłuje przyciągnąć do sektora produkcyjnego – rynek złota ma jednak mieć tu szczególne znaczenie. Choćby z uwagi na jego rozmiary – obroty największych graniczy w tajskiej branży kruszcu mają sięgać wartości porównywalnych z połową tajskiego PKB.
Pokażcie, obywatele, złoto, które sprzedajecie…
Mając to na względzie, Bank apeluje o zaostrzenie restrykcji do Ministerstwa Finansów. W szczególności chciałby on wzmocnienia agresywności nadzoru nad transakcjami obejmującymi kruszce, ściślejszego obowiązek raportowania, czy utworzenia nowej instytucji nadzorczej, skoncentrowanej na złocie. To wszystko – w połączeniu z ewentualnym obniżeniem stóp procentowych – miałoby pozwolić na zatrzymanie umacniania się bahta, a optymalnie zbicie jego kursu.
Oficjalny cel nie uspokaja jednak krytyków, którzy zauważają, że – eksport eksportem – państwo usiłuje w ten sposób wymusić swoją kontrolę i nadzór nad dziedziną aktywów, które często nabywane są właśnie z tego względu, że nie sięga ich lepki wzrok i chciwa ręka państwowych organów. Być może aby częściowo zażegnać tę krytykę, Bank zastrzegł, że w żadnej mierze nie zabiega o podatek od handlu złotem czy zakaz jego nabywania. Nie sposób stwierdzić, czy zażegna ją skutecznie. Ale raczej nie.
