Starożytne wieloryby Bitcoina sprzedają rekordowe ilości BTC. „Zwiastun końca hossy”. Co się dzieje?
Jak dostrzegają obserwatorzy rynku kryptowalut, tzw. wieloryby wyprzedają swoje bitcoinowe oszczędności. I mają czynić to na wielką skalę — korespondującą ze skalą zasobów, jakie posiadają. W ostatnich latach sprzedać mieli ponad 500 tys. BTC. Równie istotne ma być przy tym to, komu sprzedają oni swoją kryptowalutę. Proces ten może bowiem doprowadzić (a w istocie już prowadzi) do trwałych zmian na rynku Bitcoina. I niekoniecznie w pozytywny sposób.
Chodzi o wieloryby „starożytne” — jeśli można w ten sposób określić posiadaczy, którzy swoje Bitcoiny nabyli w ogromnych ilościach i za bezcen (lub w ogóle za darmo) w 2009 roku lub niedługo potem. Są to pierwsi „wydobywcy”, szczęściarze, którzy zainwestowali swoje środki w Bitcoina na tak wczesnym etapie, a także posiadacze rachunków offshore’owych, którzy przez lata dokupywali BTC, korzystając z niskich cen — a których zlokalizowane w rajach podatkowych konta wymykały się lepkiemu wzrokowi regulatorów.
Oczywiście określenie „starożytne” jest intelektualnym nadużyciem. Wspomniany rok 2009 z punktu widzenia historii najnowszej nie stanowi w żadnej mierze epoki zamierzchłej. Jednak z punktu widzenia historii kryptowalut to prehistoria. A może nawet więcej — rok ten można przecież tu uznać za moment „wielkiego wybuchu”, który dał początek całemu kryptowalutowemu światu. Świat ten jednak się zmienia — i to intensywnie.
Wieloryby sprzedają z pluskiem
W ostatnich latach i miesiącach rynek Bitcoina zalewają bowiem swoim popytem tzw. inwestorzy instytucjonalni: fundusze hedgingowe, ETF-y, „asset managers”, podmioty korporacyjne, banki etc. Słowem, dokładnie ci, którzy za pomocą lobbingu, mętnych powiązań z organami regulacyjnymi, relacji między sobą niejednokrotnie wywołującymi oskarżenia o zmowę oligopolistyczną oraz preferencyjnego dostępu do pieniądza uczynili tradycyjny rynek finansowy swoim prywatnym „podwórkiem”.
I dokładnie ci, na których rozpanoszenie się i absolutne zdominowanie tegoż tradycyjnego rynku finansowego Bitcoin miał być (przynajmniej dla znacznego grona jego wczesnych krypto-posiadaczy) pewnym antidotum. Nie tylko zresztą w sensie finansowym, ale też w rozumieniu uwolnienia się od „tyranii pośrednika”, umożliwiającego – lub blokującego – dostęp do tego rynku (a którym to pośrednikiem były oczywiście wspomniane banki, fundusze, korporacje etc.).
Notowany w ostatnich miesiącach ciągły odpływ zasobów Bitcoina do tychże inwestorów instytucjonalnych odbywa się wedle bardzo prostego schematu: wykorzystując swój preferencyjny dostęp do kapitału, podmioty te wykupują BTC, po prostu oferując za niego ceny wyższe, niż może realnie zaoferować dotychczas funkcjonujący rynek. Korzystając z okazji do spieniężenia od dawna „uśpionych” oszczędności, wieloryby inkasują zań ceny oferowane przez bezdenne kieszenie „instytucyj”.
Uwiąd na horyzoncie?
Wszystko to ma jednak swoje konsekwencje. I nie chodzi tylko tutaj o groźbę kształtowania się na rynku BTC stosunków znanych z tradycyjnego rynku finansowego (która to groźba, porównywana przez niektórych niemal do finansowego neo-feudalizmu, nie jest najpewniej martwa, choć istotny jest także katalog różnić pomiędzy tymi rynkami, czyniący proste przełożenie realiów do jednego raczej mało prawdopodobnym).
Zjawiskiem, które można bowiem zaobserwować, jest fakt, że inwestorzy instytucjonalni, mówiąc obrazowo, zamykają kupione przez siebie Bitcoiny w swoich skarbcach – i tyle. Nie obracają nimi natomiast dalej. Tokeny te wypadają zatem z obiegu, przez co dynamika rynkowa BTC, mimo cen bliskich rekordowych, jest coraz bardziej podmywana (zwłaszcza biorąc pod uwagę skalę tego zjawiska). A to z kolei rokuje raczej pesymistycznie dla przyszłości Bitcoina jako realnego medium wymiany.


gdzie są komentarze disqus?