Stablecoin – prekursor tyranii CBDC? Emitent usiłuje decydować, co posiadaczom wolno za nie kupić
Nieco bez echa – a niesłusznie, zupełnie niesłusznie! – przeszła informacja z zeszłego tygodnia zza Oceanu. Oto wybuchła tam bowiem afera, której głównym, a przy tym negatywnym bohaterem jest firma Circle. Emituje ona, jak wiadomo, stablecoin USDC. I właśnie wokół niego poczęły gromadzić się kontrowersje – a konkretniej z uwagi na to, co firma dopisała drobnym drukiem do regulaminu.
USDC – abrewiacja od U.S. Dollar Coin – to stablecoin należący do grona znaczniejszych walut blockchainowych opartych na dolarze. Ustępuje on, co prawda, emitowanemu przez Tethera tokenowi USDT w dziedzinie rozpowszechnienia, ale też nie stanowi aktywa zupełnie niszowego. Choć być może byłoby lepiej, gdyby stanowił. Firma Circle zabrała się bowiem za ruchy, które dotąd były domeną co bardziej aroganckich organów władz monetarnych. Zwłaszcza zaś tych, które usiłują zmusić społeczeństwa, którym „służą”, do przejścia na wykorzystanie niesławnych walut CBDC.
Jak się okazało, Circle postanowiła ograniczyć katalog dóbr, jakie mogą nabyć za pośrednictwem swych stablecoinów ich posiadacze. Konkretnie, narzuciła im zakaz kupna „jakiejkolwiek broni, w tym także, choć nie tylko, broni palnej, amunicji, noży, materiałów wybuchowych lub akcesoriów”, a także płacenia za ich pośrednictwem podatków czy sądowych orzeczeń. Lista ta jest oczywiście dużo dłuższa, jednak w większości znajdują się na niej punkty oczywiste – tj. wykorzystanie USDC do celów nielegalnych.
Tymczasem posiadanie i użytkowanie broni jest w USA konstytucyjnie chronione – dlaczego zatem Circle uważa się za uprawnioną, by pozaprawnie decydować, że jej posiadacze nie mogą nabyć? Podobnie legalne jest przecież płacenie podatków (ku rozpaczy milionów podatników…). Zresztą rzecz nie w konkretnym przedmiocie, ale zasadzie. Firma od razu zastrzegła sobie bowiem, że zakazane jest nabywanie czegokolwiek, co Circle „od czasu do czasu zakomunikuje, że jest nieakceptowalne”.
Jeśli bezczelność firmy wydawałaby się niewystarczająca, dodano jeszcze groźbę – sprowadzającą się do unieważnienia czyichś tokenów, gdyby jednak nabył – zupełnie legalne, ale „nieakceptowalne” dla Circle’a – towary. Dokładnie przed tym ostrzegali liczni komentatorzy, którzy obserwują rosnącą tendencję prac nad CBDC – i przestrzegający przed cyfrową tyranią, w której posiadacz w praktyce nie ma kontroli nad swoimi pieniędzmi. Jedynie zamiast CBDC wystarczył tutaj zaledwie stablecoin.
Stablecoin jako lodołamacz monetarnego gułagu?
Cyfrowe waluty banku centralnego (CBDC), czyli całkowicie elektroniczna wersja państwowych walut dłużnych, nie od dziś są przedmiotem ogromnych kontrowersji. Idea ta, mimo praktycznego braku rynkowego zapotrzebowania zawzięcie forsowana przez oficjeli i biurokratów na całym świecie, stanowi bowiem rewolucyjną – i bynajmniej nie pozytywną, a wprost przeciwnie – zmianę w dziedzinie tego, czym w istocie jest pieniądz.
Zaś im mocniej i natrętniej CBDC są ludziom oraz rynkom stręczone, jako rzekomy postęp w dziedzinie „wygody” czy „bezpieczeństwa”, tym mocniej zza nieszczerych uśmiechów i obłudnych zapewnień ich proponentów wyziera fałsz. I nie bez przyczyny. Waluty te dość szeroko uważa się za unikalne połączenie najgorszych możliwych cech, jakimi charakteryzowały się historyczne oraz współczesne formy monetarne. Oczywiście, najgorszych z punktu widzenia potencjalnego – i mimowolnego – posiadacza.
Z punktu widzenia rządów CBDC jest bowiem oczywiście spełnieniem ich mokrych snów w kwestii nieumiarkowanej władzy i kontroli nad społeczeństwem – umożliwiając arbitralną grabież dowolnych aktywów finansowych, a także dyktowanie gdzie, kiedy i jakie dobra posiadacze mogą sobie kupić, a jakich nie. Jak się niestety okazuje, nie tylko rządów – zaś stablecoin w tej roli nie jest wcale mniejszym zagrożeniem dla prywatności i finansowej wolności ludzi, coraz częściej traktowanych jak baterie rodem z „Matrixa”

