Saylor tworzy “krzywą dochodowości Bitcoina”? Geniusz czy marketingowa fikcja?
Bitcoinowy magnat uwielbia być w centrum zainteresowania branży i za nic nie daje o sobie zapomnieć. Uwielbia też pławić się w największej z kryptowalut. Tym razem Michael Saylor, bo o nim mowa, ogłosił IPO czwartej serii udziałów uprzywilejowanych – Stretch (STRC). Twierdzi, że “buduje krzywą dochodowości kredytów BTC” i właśnie opublikował jej… pierwszą wersję. Czy to rewolucja w świecie finansów, czy tylko próba pompowania marketingowej bańki wokół Bitcoina?
IPO czwartych udziałów uprzywilejowanych Strategy. Co tym razem kombinuje Saylor?
Saylor – właściciel największego publicznego skarbca BTC na świecie – przekonuje, że dzięki nowym udziałom jego firma wyznacza rynkowe stopy procentowe w oparciu o… Bitcoina. Na dowód przedstawia wykres, który z pozoru przypomina klasyczną krzywą dochodowości. Tyle że nie przedstawia obligacji, a… dywidendy z udziałów uprzywilejowanych.
I tu pojawia się zgrzyt. Bo o ile amerykańskie obligacje mają realny termin zapadalności i stabilność, o tyle STRC, STRF i reszta pomysłów Saylora to instrumenty podporządkowane. Bez terminu wykupu i o zupełnie innym profilu ryzyka. Porównywanie ich z amerykańskimi Treasuries? To mimo wszystko jak porównywać górską ścieżkę z autostradą.
“Krzywa” bez kredytu, “dochód” bez Bitcoina
Problem w tym, że Bitcoin – sam z siebie – nie oferuje żadnej dochodowości. Nie ma mechanizmu kredytowego, nie wypłaca odsetek. To po prostu aktywo. Tworzenie więc “krzywej dochodowości kredytu BTC” na bazie dywidend Strategy może być odczytane jako naciąganie rzeczywistości. Do tego Saylor sprytnie pominął w wykresie faktyczne obligacje swojej firmy, które miałyby znacznie więcej do powiedzenia na temat realnego kosztu kapitału Strategy.
Ale marketingowo – zagranie genialne. Po co mówić: “emitujemy kolejną serię udziałów, bo potrzebujemy gotówki”? Lepiej opowiedzieć o budowaniu nowej klasy aktywów, która “rywalizuje z obligacjami skarbowymi USA”.
Czy rynek to kupi? Pewnie tak. W końcu Saylor od lat świetnie sprzedaje narrację o “bitcoinowym standardzie”, mimo krytyki ze strony wielu ekspertów. A jego lojalna armia bitcoinowych maksymalistów tylko czeka, by kupić kolejną porcję „kredytowego snu” ukrywającego się pod płaszczykiem króla kryptowalut.

