Bitcoin i złoto biją rekordy. 'Wall Street gra na upadek walut. Nie jesteście gotowi’. Ucieczka od dolara?
Kiedy dolar chwieje się pod ciężarem politycznego paraliżu w Waszyngtonie, a Japonia szykuje się na kolejny eksperyment fiskalny, inwestorzy z całego świata robią to, co robią zawsze, gdy czują zapach inflacji i chaosu. Po prostu uciekają we wszystko to, co trudno „dodrukować”. Jednak to nie tylko złoto i srebro są beneficjentami rosnącej nerwowości, lecz także Bitcoin. Ten z nową siłą wraca do roli cyfrowego odpowiednika szwajcarskiego franka.
W weekend największa kryptowaluta świata znów przebiła historyczny szczyt – przekraczając 125 tys. dolarów – i choć chwilowo cofnęła się nieco w okolice 124 tys., to kierunek jest jasny: kapitał płynie tam, gdzie czuje twardy grunt pod nogami. Na tym tle waluty fiducjarne wyglądają coraz słabiej. Jen osuwa się po tym, jak Tokio szykuje się na nową falę stymulacji fiskalnej, euro traci przez polityczne tarcia we Francji, a amerykański dolar — osłabiony o niemal 30% względem Bitcoina od początku roku — wciąż cierpi z powodu przeciągającego się paraliżu rządu.
Kapitał ucieka od walut. Złoto i Bitcoin?
To, co obserwujemy, to klasyczny układ tzw. „debasement trade” – ucieczka od dewaluujących się walut w kierunku aktywów, których nie da się rozwodnić decyzją polityków. Złoto przebiło 3 900 dolarów za uncję, srebro balansuje tuż pod historycznym maksimum, a Bitcoin – mimo ogromnej zmienności – staje się coraz bardziej elementem portfela instytucjonalnego inwestora.
Tylko w ubiegłym tygodniu do amerykańskich funduszy ETF opartych na Bitcoinie popłynęło ponad 3,2 miliarda dolarów, co jest drugim największym napływem w historii. „Rynki zachowują się tak, jakby inwestorzy przestali wierzyć w papierowy pieniądz. Rosnące zadłużenie USA, Japonii i Europy nie daje nadziei na zmianę trendu. Jeśli nie można ufać rządom, pozostaje złoto i Bitcoin.
Chaos napędza cyfrową ucieczkę od ryzyka
Nie brakuje też ironii w tym, że to właśnie amerykański impas budżetowy, przez który wstrzymano publikację kluczowych danych gospodarczych, napędził wzrosty kryptowalut. W oczach rynku brak informacji to też forma ryzyka, a w takich chwilach inwestorzy sięgają po aktywa, które rządowi są obce z natury – zdecentralizowane, odporne na drukarki i decyzje polityczne.
Zresztą, nie tylko makroekonomia, ale i psychologia gra tu ogromną rolę. W świecie, w którym złoto rośnie, srebro się wspina, a Bitcoin bije rekordy, pojawia się coś, co każdy trader zna aż za dobrze – momentum. Rynek sam zaczyna się napędzać, a uczestnicy, nawet ci sceptyczni, czują presję, by „być w środku”. To nie pierwszy raz: po kryzysie 2008 roku podobne fale kapitału wlały się w złoto, gdy dolar był zalewany przez programy luzowania ilościowego Fedu.
Euforia trwa. Cień korekty w powietrzu?
Warto jednak pamiętać, że im bardziej rynek się rozgrzewa, tym większe ryzyko korekty. Opcje na Bitcoina są dziś w większości „bycze” – ponad 60% otwartych pozycji to zakłady na dalsze wzrosty. To może wyglądać imponująco, ale w praktyce oznacza, że każdy mocniejszy ruch w dół może uruchomić lawinę likwidacji.
Na razie jednak euforia trwa. Analitycy z BTC Markets sugerują, że kolejnym przystankiem dla Bitcoina może być 135 tys. dolarów, a jeśli tempo się utrzyma – nawet 150 tys. Nieprzypadkowo dzieje się to w październiku, miesiącu, który w środowisku kryptowalutowym nazywany jest żartobliwie „Uptober”. Ten historycznie przynosił średnio ponad 20-procentowe wzrosty.
Czy to nowy cykl hossy, czy raczej krótki epizod w epoce globalnego długu – tego nikt dziś nie wie. Pewne jest jedno. Świat znów przypomina sobie, że waluty mogą tracić wartość szybciej, niż się wydaje, a Bitcoin – mimo wszystkich swoich wad … Może być na to odporny. Napływy do ETF-ów znowu rosną.

