Nowa prezydencja UE chce narzucić kontynentowi zakaz anonimowości w social mediach
Irlandzki rząd zapowiedział wykorzystanie swojej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, rozpoczynającej się w lipcu 2026 roku, do forsowania przymusu inwigilacyjnej weryfikacji tożsamości na platformach społecznościowych. Wicepremier Simon Harris, mający być akuszerem owych planów, otwarcie przyznaje, że chodzi o odebranie użytkownikom możliwości korzystania z anonimowych anonimowych kont. Zmianę taką Harris chciałby narzucić całej UE. Naturalnie bez pytania o zdanie jej obywateli – bo ci już wielokroć udowadniali, że niekiedy udzielają odpowiedzi nie po myśli jej władz.
Celem tych zmian miałoby być pozbawienie możliwości otwartego wyrażania swych poglądów przez internautów, którzy rzekomo „sprzyjają dezinformacji”, szerzą „mowę nienawiści” oraz „podważają demokrację”. Czyli – w przełożeniu z unijnej nowomowy na normalny język – kolportują opinie fakty niewygodne dla UE i rządów, wyrażają poglądy niezgodne z oficjalną postępową narracją oraz kwestionują uczciwość mechanizmów, które zapewniają establishmentowi UE monopol na władzę polityczną.
Te „ekscytujące” postulaty (ekscytujące dla kogo konkretnie…?), inspirowane skrajnie kontrowersyjnymi australijskimi przepisami dotyczącymi dostępu nieletnich do mediów społecznościowych, wymagałyby zmian w unijnym Akcie o usługach cyfrowych (DSA). Miałyby narzucać platformom, takim jak Meta, X czy TikTok, do żądania potwierdzenia tożsamości od użytkowników – efektywnie sprowadzając się do przymusu legitymowania się przez internautów dokumentami tożsamości lub danymi biometrycznymi, nim władza pozwoli im zabrać głos w Sieci.
UE zatroskana o „dzieci i demokrację”
Oficjalna narracja Harrisa, powielana w licznych mediach, podkreśla ochronę dzieci i „demokracji”, w tym weryfikację wieku na poziomie 16 lat, już wdrożoną w Irlandii. Harris, były lewicowy premier Irlandii, któremu wyborcy podziękowali w wyborach, tylko po to, by natychmiast otrzymać go z powrotem jako wpływowego wicepremiera (a kto krytykuje, ten „podważa demokrację”…) chce, co gorsza sprzęgnąć ów system nadzoru z europejskim portfelem tożsamości cyfrowej – co zresztą wychodzi naprzeciw „ambicjom” samej UE.
W rzeczywistości zatem postulaty te sprowadzają się do całkowitego zniesienia indywidualnej prywatności, co zdaniem krytyków maskuje intencję wprowadzenia totalitarnej kontroli nad komunikacją internetową. Biorąc pod uwagę, że pojęcia takie jak „nienawiść” czy „dezinformacja” mogą oznaczać cokolwiek, co tylko wadzi postępowemu establishmentowi UE, byłaby to prosta droga do selektywnej cenzury tych, którzy mają niesłuszne poglądy i podchodzą do władz krajowych i unijnych bez serwilizmu.
W istocie irlandzkie propozycje wpisują się w szerszy trend unijnej polityki cyfrowej, gdzie hasła bezpieczeństwa maskują narzędzia kontroli. Dla obywateli UE oznacza to realną utratę prywatności i podmiotowości w sieci, zbliżającą Unię do reżimów autorytarnych. Bez oporu ze strony państw członkowskich i społeczeństwa, te „ochronne” regulacje mogą stać się instrumentem totalitarnej inwigilacji, podważając fundamenty wolności słowa.
