Skok na ziemię obywateli. Zamiast odbudowy domów po pożarze – slumsy. Skandal?

Skok na ziemię obywateli. Zamiast odbudowy domów po pożarze – slumsy. Skandal?

Czy pożar może być czymś pozytywnym? Zwłaszcza taki będący kataklizmem, przyczyną licznych śmierci i źródłem tragedii życiowej dla tysięcy ludzi? Okazuje się, że dla niektórych – jak najbardziej, jakkolwiek w wyjątkowo obrzydliwy sposób. Do takiej właśnie sytuacji doszło właśnie, jak się okazało, w Los Angeles.

Czyli mieście, które nie tylko zostało strawione strasznym pożarem na początku roku, ale też wyjątkowo niekompetentnie zarządzanym. I to nawet jak na standardy stanu Kalifornia, samego w sobie słynącego z arogancji i nieudolności miejscowych władz. Burmistrz miasta, niejaka Karen Bass (słynąca z tego, że za młodu, jako członek komunistycznych brygad roboczych, jeździła na Kubę „budować tamtejszą gospodarkę”) najpierw miała ważniejsze kwestie na głowie niż pożar – akurat bawiła w Ghanie z wizytą.

Potem, gdy już okoliczności zmusiły ją do powrotu, usunęła ze stanowiska szefostwo miejskiej straży pożarnej – zrzucając na nie winę za skutki swoich decyzji. Dzięki niekompetencji Bass i jej urzędników reakcja na pożary była spóźniona i niedostateczna (m.in. miejski system hydrantów okazał się być pozbawiony dopływu wody). Szanowna pani burmistrz na krytykę zareagowała po swojemu – np. wpadła na pomysł zakazu działalności w mieście prywatnych firm przeciwpożarowych, które okazały się sprawniejsze.

Los Angeles miesiącami w popiołach

Mimo wszystko, dość powszechnie sądzono, niekompetencja ta – jakkolwiek rażąca, a przy tym połączona z nieprawdopodobnym wręcz nadęciem i publicznym sobiepaństwem ze strony Bass i władz miejskich, „nie mającym sobie nic do zarzucenia” – mimo wszystko nie przekraczała granic celowego szkodzenia. Okazuje się jednak, że może być inaczej – a wniosek ten, w dużej mierze bulwersujący dla lokalnych mieszkańców, jest o tyle trudny do odrzucenia, że pojawił się na podstawie oficjalnych informacji.

Jak bowiem szeroko obiecywały władze miejskie i stanowe po tym, gdy zimowy pożar Los Angeles w końcu udało się ugasić, uczynią one wszystko, aby pomóc pogorzelcom. Zapewniały, że koszmarne obciążenia biurokratyczne, z jakimi wiąże się reżim pozwoleń na budowę w Kalifornii, zostanie dla nich złagodzony. Zapewniano też, że zostaną oni zwolnieni z paskarskich haraczy („opłat”), z jakimi normalnie wiąże się realizacja tychże formalności, a nawet będą mogli liczyć na wsparcie finansowe w odbudowie.

Słowem – być może tysiące mieszkańców Los Angeles straciło domy, ale przynajmniej szybko je odbudują… Tak tak, z pewnością. Jak się okazało po pół roku, dotąd wydano zaledwie kilkadziesiąt pozwoleń na odbudowę. Oczywiście o uchyleniu opiewających niekiedy na 20 tys. dolarów (!) opłat miejscy urzędnicy nie chcą słyszeć. Podobnie jak o złagodzeniu formalności. Bez przeszkód w spalonych dzielnicach ponownie zadomowili się jedynie bezdomni – właściciele domów natomiast są ścigani, jeśli spróbują choćby naprawić to, co ocalało z ich posesji.

„Władze zadbają o poszkodowanych”

W tej sytuacji szok wywołało oświadczenie gubernatora Kalifornii, Gavina Newsoma. Ogłosił on, że na cel odbudowy Los Angeles skierowane zostanie 101 milionów dolarów z funduszy stanowych. Ale to nie znaczy, że pieniądze te trafią do poszkodowanych, o nie… Mają one być przeznaczone na budowę „taniego, wielorodzinnego budownictwa czynszowego” – które powstać ma w miejsce prywatnych, jednorodzinnych domów, które zniszczył pożar.

To wszystko oczywiście ze wsparciem pani burmistrz Bass. Innymi słowy – burmistrz i gubernator, których niekompetencji należy zawdzięczać pożar i zniszczenie urokliwych niegdyś dzielnic prywatnych domów w Los Angeles, teraz nie tylko skutecznie zablokowali odbudowę tych ostatnich, ale też chcą je do reszty wyburzyć – na ich miejsce budując blokowiska, które w amerykańskiej rzeczywistości realnie oznaczają slumsy. Oczywiście będzie to wymagać przejęcia prywatnych gruntów – w kontekście czego blokowanie wydawania pozwoleń na odbudowę nagle zaczyna być logiczne…

Jak bowiem inaczej zmusić pogorzelców, by sprzedali swojej posesje, i to najlepiej za grosze, niż uniemożliwiając im korzystanie z nich? A nawet więcej niż tylko uniemożliwiając – nie mogą oni bowiem na nich mieszkać, ale wciąż zmuszeni są do płacenia podatku od nieruchomości… Na „pocieszenie” dla poszkodowanych właścicieli, politycy wspaniałomyślnie zapewnili ich, że będą mogli w stojących na gruzach ich domów blokowiskach wynająć (i tylko wynająć – niech nawet nie myślą o własności…) mieszkania w pierwszej kolejności.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.