„Modny” kurort w miejscu historycznego sanktuarium, wbrew oporowi rdzennych mieszkańców. Rośnie napięcie wokół budowy
Poszukując nowych źródeł dochodu, Egipt z całych sił rozbudowuje turystykę. Choć kraj ten zupełnie niedawno utracił status eksportera węglowodorów (tak bardzo jest bowiem chłonny jego wewnętrzny rynek), zaś inny skarb narodowy, Kanał Sueski, od dwóch lat przynosi środki mniejsze niż by mógł ze względu na piracką aktywność jemeńskich Hutich na Morzu Czerwonym (notabene przy zupełnej bierności silnej przecież egipskiej floty wojennej), to turystyka, w opinii władz tego kraju, na te problemy stanowi antidotum.
Turystyka za wszelką cenę
Nikt przecież nie może sprawić, że Egipt utraci swoje plaże o temperaturze patelni oraz tak atrakcyjne dla przyjezdnych, starożytne i jakże bogate dziedzictwo kulturowe. I choć praktyka nieco temu założeniu przeczy – wystarczy przypomnieć sobie, ile egipskich zabytków znalazło się (najczęściej, notabene, legalnie) w British Museum, że dziedzictwo to jak najbardziej może zmienić swoją lokalizację, zaś na dodatek miejscowi islamiści są mu wrodzy z przyczyn ideologicznych – to w istocie, nie sposób zaprzeczyć, że kraj te ma bardzo sprzyjające warunki do rozwoju w tej branży.
Majac to wszystko na względzie, czyty fakt, że na półwyspie Synaj powstać ma kolejny kurort turystyczny w rodzaju arcy-popularnego – i arcy-opłacalnego finansowo – Szarm Asz-Szaich (nie „el Szejk”, jak się to powszechnie spotyka), nie budzi sam w sobie zdziwienia ani kontrowersji. I owszem, budzi natomiast kontrowersje, i to niemałe, w jaki sposób Egipt próbuje spieniężyć najnowszy fragment swojej historii.
Chce to bowiem uczynić rabunkowo, czy wręcz po barbarzyńsku – budując turystyczny ośrodek w słynnej biblijnej lokalizacji, stanowiącej religijne sanktuarium dla więcej niż jednej religii. Chodzi o górę Synaj, lokalnie znanej jako Jabal Musa – na szczycie której Mojżesz miał niegdyś otrzymać 10 przykazań. Pierwotnie zresztą plany egipskich władz nie ograniczały się do tego, i w atrakcję dla turystów zamienić też najstarszy na świecie, a wciąż istniejący klasztor chrześcijański. Stojący właśnie u podnóża tej góry.
Czternaście wieków
Klasztor św. Katarzyny, bo o nim mowa, ufundowano go w czasach, gdy Egipt stanowił prowincję Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Pierwsze zabudowania powstały w epoce konstantyńskiej, zaś cały klasztor wzniesiono pomiędzy rokiem 548 i 565 – za rządów Justyniana Wielkiego. Tego znanego z prób rekonstrukcji Imperium w jego historycznych granicach, oraz oczywiście wojen z Gotami, Wandalami etc. Innymi słowy, powstał w świecie tak odmiennym od dzisiejszego, że równie dobrze mogłoby to mieć miejsce na innej planecie.
Pod względem tego ostatniego jest on zatem podobny do zabytków z czasów, gdy Egipt rządzony był przez faraonów i czcił bogów Wielkiej Enneady. Z tą może jedynie różnicą, że klasztor wciąż jest żywy i zamieszkiwany przez mnichów. Zaś skoro muzea starożytności i piramidy rokrocznie przyciągają miliony turystów i przynoszą takie zyski, jakie przynoszą, to jakich profitów mógłby dostarczyć zabytek, w którym wciąż życie płynie jak przed wiekami…? Jeśli, oczywiście, zabytek ów przekształcić by z klasztoru w atrakcję dla turystów…
Egipt „orzeka” po swojemu
Z tej, zdaje się, konkluzji, wyszły bowiem właśnie egipskie władze. Oczywiście mnisi, którzy w owym klasztorze mieszkają, spektaklem dla turystów raczej być nie zamirzeają. Ale ani opinia ich samych, ani też lokalnych mieszkańców, dla autorytarnych władz Egiptu to przecież żaden problem. W razie czego mnichów się z klasztoru siłą wyrzuci, zaś niezadowolonym krytykom zawsze może przydarzyć się zniknięcie bez śladu. Ot tak.
Formalne uzasadnienie dla właśnie takiego rozwiązania władze w Kairze przygotowały sobie już w maju. Choć klasztor św. Katarzyny działa bez przerwy od czternastu wieków, i nie przeszkodziły temu wszystkie toczące się w okolicy wojny, na czele z dość barbarzyńskim najazdem arabskim – to „niezawisły” egipski sąd orzekł na wniosek władz, że właścicielem terenów pod monastyrem nie jest on sam, lecz Egipt. A realnie – oczywiście egipskie władze.
Mnichom, jak stwierdzono, przysługuje wyłącznie „prawo korzystania” z terenu – ale tylko w zależności od uznania i kaprysu rządu. A że ten ma inne plany na rozwój okolicy… W ten sposób, skądinąd, egipskie władze prześcignęły nawet dokonania historycznych władców, którzy mimo licznych niepokojów klasztor pozostawili w spokoju. Jedynym wyjątkiem byli tu może kalifowie z dynastii Fatymidów, którzy w ramach zaznaczania terytorium dobudowali do kompleksu niewielki meczet – samym mnichom nie czynili jednak wstrętów.
Śliska kwestia dyplomacji
Śmiałe plany przerobienia VI-wiecznego zabytku na turystyczną tandetę nieco skomplikowała jednak kwestia polityki. Reakcje na zamiary, jakie żywił wobec niego Egipt, były dalekie od przychylnych, zwłaszcza w świecie prawosławnym. Szczególnie tzw. szeroka opinia w Grecji, uważającej się za spadkobiercę bizantyjskiego dziedzictwa kulturowego, dostała furii. Do tego doszli politycy i duchowieństwo.
Sprawa poczęła szybko przeobrażać się w międzynarodowy kryzys dyplomatyczny. I to taki, który Egipt mógłby odczuć o tyle, że w innych dziedzinach – jak polityka bezpieczeństwa wobec Turcji, Libii i na Morzu Śródziemnym czy kwestia wydobycia węglowodorów – Grecja jest uznawana za dość bliskiego partnera i nieformalnego sojusznika tego kraju. Wskutek zatem greckich nacisków egipskie władze po cichu uczyniły krok wstecz.
Choć „wyroku” tamtejszego sądu nie odwołano, to Egipt i Grecja wydały wspólne oświadczenie, w którym zobowiązały się do ochrony klasztoru św. Katarzyny, jego prawosławnego charakteru oraz bizantyjskiego dziedzictwa kulturowego na miejscu. Innymi słowy, wszystko ma pozostać tak, jak jest. Niestety, to „wszystko” odnosi się do samego kompleksu klasztornego. Z pojawiających się informacji wynika natomiast, że do góry Synaj, jak również okolicznych terenów i znajdujących się tam beduińskich wiosek – już nie.
Mieszkańcy tych ostatnich mają być zatem siłowo wysiedlani, często bez „zbędnych formalności” w rodzaju odszkodowań. Kurort turystyczny Egipt więc być może i tak zbuduje. Co prawda nie w samym klasztorze, jak planowano – ale na biblijnej górze nad nim.