Domy Amiszów zamknięte, a ofiary katastrofy wyrzucone na zewnątrz, bo „kodeks budowalny”

Amish Men Rebuild Barn Destroyed by Arson (Photo by Brooks Kraft LLC/Sygma via Getty Images)

Katastrofalne efekty huraganu Helene, który nie tak dawno spowodował ogromne straty i setki ofiar śmiertelnych w stanie Karolina Północna USA, tysiącom innym niszcząc domy, bynajmniej nie przestały dawać się odczuwać. Zeszły jedynie na dalszy plan medialny w kontekście wyborów prezydenckich i zwycięstwa Donalda Trumpa.

W zachodniej, położonej w Appalachach i mocno górzystej części Karoliny nadal sytuacja daleka jest od normalnej. Jak bowiem wiadomo, w toku huraganu lawiny błotne, powodzie, powalone drzewa etc. dosłownie zmiotły liczne miasteczka. Ich mieszkańcy stracili swoje domy znaleźli się w sytuacji braku schronienia. A tymczasem nadciąga zima, w górach tradycyjnie jeszcze ostrzejsza niż gdzie indziej.

W tej sytuacji palącą kwestią stała się pomoc. Z tą, jak zwykle zresztą, pospieszył przede wszystkim sektor prywatny. Indywidualni właściciele udostępniali swoje samoloty i śmigłowce do działań poszukiwawczych, kościoły, fundacje i stowarzyszenia zbierały i dystrybuowały żywność i materiały, tysiące darczyńców zaś je przekazywało. W teorii, oczywiście, winny zająć się tym władze – w końcu mają na ten cel budżet.

Przy okazji Helene ze strony rządu nie zabrało bowiem jedynie dwóch rzeczy. Pierwszą były deklaracje woli pomocy i gospodarcze wizyty polityków. Drugą natomiast – urzędnicze wytyczne, polecenia, zarządzenia, nakazy, regulacje etc. Władze nie miały siły, by pomóc ofiarom – miały za to jednak aż nadto woli, by próbować kontrolować wysiłki, które nie oglądając się na nie podejmowali prywatni darczyńcy.

Amisze na białych koniach

Pośród tych ostatnich znaleźli się też Amisze. Ta ikoniczna grupa religijna, która wyróżnia się historycznym stylem życia i dobrowolną rezygnacją ze współczesnej technologii, żyje przede wszystkim w Pensylwanii. 150 Amiszów pojechało jednak do Karoliny Północnej, by w praktyczny sposób pomóc ofiarom. A nawet bardzo praktyczny, i notabene często przez siebie praktykowany.

Amisze bowiem również w kwestii budownictwa polegają na sobie i historycznej technologii. Zamiast kupować czy zlecać budowę swoich domów, budują je oni sami. Czynią to w ramach zbiorowego wysiłku. W efekcie tego drewniane, lecz solidne domy Amiszów powstają rekordowo szybko (w przeciągu dni lub tygodni). I właśnie po to rozwiązanie sięgnięto w Appalachach.

Amisze zbudowali tam ponad sto niewielkich domów. Oddano je za darmo osobom, którym huragan zniszczył ich własne domy, a które z konieczności mieszkały w namiotach lub przyczepach kempingowych. Było to, z uwagi na nadciągającą zimę, coraz bardziej niepraktycznym, czy wręcz śmiertelnie groźnym rozwiązaniem. Domki od Amiszów pozwoliły im tego uniknąć. Wszyscy byli zadowoleni, prawda?

Otóż, nieprawda.

Don’t hate government enough

Popularne w niektórych częściach Ameryki powiedzonko brzmi „you don’t have your government enough„. Po dokonaniach organów rządowych przy okazji huraganu Helene, a zwłaszcza po reakcjach władz na pomoc ze strony Amiszów, fraza ta może być w Karolinie Północnej popularniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Niezadowoleni okazali się bowiem urzędnicy. Huragan – huraganem, zima – zimą, ale są rzeczy ważniejsze niż groźba zamarznięcia. Taką rzeczą, zdaniem Rady ds. Przepisów Budowlanych, były naturalnie ich ukochane przepisy budowlane. Nie było dlań problemem, gdy ludzie marzli na zewnątrz, w zimowych warunkach. Kiedy jednak mają czelność ignorować normy, państwo urzędnicy się obudzili.

Członkowie nadzoru budowlanego zaczęli bowiem organizować rajdy na domy zbudowanych przez Amiszów. I – ciężko to sobie wyobrazić – wyrzucać ich z tych domów. Inspektorzy w zatroskany sposób tłumaczyli ich mieszkańcom, że to niebezpiecznie mieszkać w domu, który „nie podporządkowuje się przepisom bezpieczeństwa”. Dlatego, bardzo im przykro, ale niestety dalej trzeba mieszkać w namiotach.

Domy, co „nie podporządkowują się przepisom”

Historia ta jest tak nieprawdopodobna, że aż trudno w nią uwierzyć. Nie tylko ze względów etycznych, ale też praktycznych. Większość ludzi w Karolinie Północnej jest uzbrojona. Ciężko więc pomyśleć, że mając w perspektywie spędzenie górskiej zimy, dadzą się oni zastraszyć grupie urzędników ds. „wymuszania przepisów budowlanych” (Building Code Enforcement).

Wystarczy zresztą przypomnieć niedawne doniesienia o pracownikach federalnej agencji FEMA, którzy utrudniali prywatną akcję pomocową – z i jakim przyjęciem spotkali się przez to na miejscu. Bardzo więc możliwe, a nawet prawdopodobne, że wydany przez władze zakaz użytkowania tych domów jest otwarcie ignorowany. Tym niemniej, by nie było wątpliwości, same lokalne władze w publicznym oświadczeniu przyznały się do wydania takiego zakazu.

W reakcji już pojawiły się wpisy, w których doxowano (czyli ujawniano dane personalne) członków Rady oraz urzędników odpowiedzialnych za „egzekwowanie” przepisów budowlanych. Nie zabrało wezwań, aby osoby pozbawione domów udały się ze swoimi namiotami i przyczepami do domów, które zamieszkują rzeczeni. A także – nieco bardziej „tradycyjnie” – głosów nie wykluczających przemocy.

Oczywiście osiedla tymczasowe, które władze federalne i stanowe konstruowały dla nielegalnych imigrantów, również nie spełniały przepisów budowlanych. Reprezentowały też niższy standard i wygodę niż domy Amiszów. Jakimś zarządzeniem losu jednakżee tych urzędnicy ds. nadzoru budowlanego nie usiłowali zamykać.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.