W celu walki inflacją – ścigajmy handlarzy walutą, czyli duch PRL-u wiecznie żywy

Sudan Południowy toczony jest przez starcia zbrojne, korupcję i kryzys gospodarczy. Naturalnym efektem jest inflacja, przez którą ludność korzysta głównie z dolarów. Rząd ma pomysł jak walczyć z kryzysem. Naturalnie – poprzez ściganie handlarzy dolarami. To musi się udać!

Rzeczony Sudan Południowy, jeden z najbiedniejszych krajów świata, na brak problemów z pewnością nie narzeka. Przez większość najnowszej historii w stanie ciągłej wojny, niepodległość uzyskał raptem w 2011 roku. Od tego czasu państwo to zdążyło już doświadczyć wojen domowych, starć z sąsiadami, masakr etnicznych, klęski głodu oraz masowych wysiedleń.

Nie będzie w tych warunkach nadmiernym zaskoczeniem, że lokalna waluta, funt południowosudański, nie jest (eufemistycznie mówiąc) najmocniejszym środkiem płatniczym. Kraj dręczony jest przez ogromną inflację, w istocie oczywistą wobec chaosu i korupcji, które rozpowszechnione są w wywodzących się z byłych warlordów i przywódców partyzanckich elitach rządowych.

W ślad za tym ceny podstawowych towarów trzykrotnie zwiększyły się w ciągu ostatniego kwartału, zaś wiele dóbr jest po prostu niedostępnych. Rząd wpadł jednak na pomysł, w jaki sposób pokona inflację. Będzie otóż ścigał handlarzy walutą.

Zobacz też: Ceny złota rujnują sezon ślubów. Siła tradycji vs. koszt kruszcu

Czemu ci obywatele kombinują z jakimś tam dolarami?

Biorąc pod uwagę warunki, ludność zamieszkująca Sudan Południowy (zwłaszcza mieszkańcy stołecznej Dżuby – z tego prostego względu, że w ogóle mają taką możliwość) w codziennym obrocie wykorzystuje bowiem zagraniczne dewizy, zwłaszcza dolara. Głównym źródłem zaopatrzenia w nie są oczywiście pokątni handlarze i cinkciarze, którzy w odróżnieniu od źródeł oficjalnych oferują kurs wymiany choćby zbliżony do realnego.

Tak być nie może, stwierdzono w Banku Centralnym Sudanu Południowego. Jak oznajmił James Alic Garang, gubernator tegoż, ktokolwiek ważyłby się sprzedawać dewizy na ulicach, w sklepach czy domach, spotka się z żądaniem policji, aby okazał im licencję. Gubernator nie wyjaśnił, skąd policja miałaby być obecna w prywatnych domach czy miejscach biznesu, jednak to niejedyna kwestia, która wydaje się zagadkowa.

Policja będzie bowiem także „polecać” obywatelom, którzy mają przy sobie dolary  „bez powodu”, aby tego nie robili. Ot tak. Nie wyjaśnił niestety, co stanie się z rzeczonymi dolarami – choć bądźmy uczciwi, nie nastręcza trudności wyobrażenie sobie, w czyjej kieszeni znikną. Odrębnym tematem, który wymagałby dłuższego komentarza, mógłby być tutaj stosunek państwa do obywateli i jego „szacunek” do własności prywatnej.

Zobacz też: Grok w nowej wersji w przyszłym tygodniu, ma konkurować z OpenAI. Ta chce uciec do…

Funkcjonariuszu, wynagrodź się sam

Między wierszami można natomiast wyczytać, o co chodzi w pomyśle policyjnej kontroli obrotu walutą. Z uwagi na wspomnianą inflację oraz pustą kasę państwa, rząd nie ma bowiem pieniędzy nawet na wypłaty dla funkcjonariuszy publicznych (innymi słowy – właśnie policji, w dużej mierze także wywodzącej się z bojowników różnych formacji zbrojnych).

Biorąc pod uwagę rozpowszechnioną pośród tychże korupcję, nie wydaje się nieprawdopodobnym założenie władz, by policjanci – zamiast oficjalnych wynagrodzeń, na które nie ma środków – po prostu sami wypłacili sobie pensje. Dolarami odebranymi handlarzom i zwykłym mieszkańcom.

Może Cię zainteresować:

Komentarze