Warren Buffett daje magiczną radę: 'Tak może zarabiać fortunę’. Jak inwestować na Wall Street?
Na rynkach finansowych, gdzie codziennie ścierają się miliardy dolarów, często zapomina się o tym, co najprostsze. Warren Buffett to człowiek, który przez sześć dekad pomnożył wartość firmy Berkshire Hathaway o niemal niewyobrażalne 5,9 miliona procent. Od lat nieustannie powtarza jedno: większość inwestorów nie powinna próbować przechytrzyć rynku, lecz… kupić zwykły, tani fundusz ETF na S&P 500.
Dlaczego właśnie S&P 500?
Indeks ten to serce amerykańskiego kapitalizmu. Zbiera w sobie 500 największych spółek, które razem odpowiadają za ponad 80% wartości giełdy USA i blisko 40% globalnych akcji. W praktyce, inwestując w taki ETF, nabywamy małe udziały w Apple, Microsoft, Nvidii, Amazonie, bankach, koncernach energetycznych czy farmaceutycznych.
To nie jest zakład na jedną firmę, ale na całą gospodarkę amerykańską. W zasadzie nie tylko amerykańską, bo spora ilość firm w indeksie prowadzi globalne biznesy. Buffett lubi przypominać, że od 1950 roku S&P 500 przyniósł dodatnie wyniki w każdym 15-letnim okresie, niezależnie od wojen, recesji czy kryzysów. Innymi słowy – kto cierpliwie trzymał się indeksu, zawsze wyszedł na plus.
Matematyka długiego horyzontu
Tu nie chodzi o fajerwerki. Prosty rachunek pokazuje, że inwestując 500 dolarów miesięcznie w ETF Vanguard S&P 500 (VOO) i zakładając średni roczny zwrot na poziomie 10%, po trzech dekadach możemy mieć … Niemal milion dolarów…. A to już wynik, który dla wielu brzmi bardziej jak wygrana na loterii niż efekt systematycznego inwestowania.
Jeszcze bardziej obrazowe… 1000 dolarów miesięcznie, regularnie odkładane przez 10 lat, może urosnąć do około 245 tysięcy. To właśnie siła procentu składanego, mechanizmu, który Einstein podobno nazwał „ósmym cudem świata”. Z drugiej strony warto mieć na uwadze, że choć S&P 500 średnio w ostatnich dekadach rósł 10% rocznie… To niemal w żadnym z tych lat nie zwrócił dokładnie 10%.
Rozpiętość wyników jest ogromna. Od 20 czy niemal 30% wzrostów jednego roku, do nawet 30% spadku. Inwestorzy powinni odpowiedzieć sobie, czy mają wystarczające przekonanie i siłę, by ignorować szum i inwestować w S&P 500 'cokolwiek się stanie’.
ETF kontra mistrzowie parkietu
Najciekawsze jest jednak to, że nawet najtęższe głowy Wall Street rzadko są w stanie pobić taki wynik. Dane są bezlitosne: tylko około 15% funduszy aktywnie zarządzanych zdołało w ostatniej dekadzie pokonać S&P 500. A do tego doliczyć trzeba prowizje i opłaty, które dodatkowo zjadają zyski klientów.
Vanguard S&P 500 ETF ma opłatę roczną na poziomie zaledwie 0,03% … Czyli trzy dolary od każdych 10 tysięcy ulokowanych w funduszu. W świecie finansów to prawdziwa filantropia.
Filozofia Buffetta uderza w samo sedno. Dla 99% inwestorów pogoń za „gorącymi akcjami” kończy się rozczarowaniem. Próby wyczucia dołków i szczytów rynku to nic innego jak hazard w eleganckim garniturze. Tymczasem inwestowanie w indeks to strategia nudna, ale diabelnie skuteczna.
Buffett mówi o tym od dekad. W liście do akcjonariuszy z 2016 roku pisał, że jego najlepszą radą dla większości ludzi jest kupno prostego, taniego funduszu na S&P 500 i trzymanie go przez całe życie. Co ciekawe, dokładnie to samo zapisał w testamencie: większość fortuny, którą odziedziczy jego żona, ma być ulokowana właśnie w tym ETF-ie.
Czy to wciąż działa w erze Big Techu?
Ktoś może zapytać: czy taka strategia ma sens, skoro dziś kilka gigantów technologicznych – Nvidia, Apple, Microsoft – odpowiada już za ponad jedną czwartą indeksu? Odpowiedź jest przewrotnie prosta: właśnie dlatego, że indeks ewoluuje. W latach 60. królowały firmy naftowe i przemysłowe, w 80. – finanse, dziś – technologia. S&P 500 zmienia skórę razem z gospodarką.
Paradoksalnie, to właśnie ci, którzy uważają się za „sprytniejszych od rynku”, najczęściej kończą z gorszymi wynikami. Buffett zawsze powtarzał, że inwestowanie nie musi być skomplikowane. Wystarczy cierpliwość i konsekwencja. A fakty są nieubłagane: od 75 lat S&P 500 pokazuje, że prostota wygrywa.
